niedziela, 23 grudnia 2012

Ostatnie tygodnie minely bardzo szybko. Po powrocie z Nairobi wrocilysmy do naszych obowiazkow zwiazanych z projektem „Adopcja na odleglosc” – odwiedzalysmy dzieciaki, przygotowywalysmy dokumenty i zdjecia dzieci do powtornej adopcji. Czesc dzieci juz ma nowych rodzicow adopcyjnych za co serdecznie dziekujemy. W poniedzialek na szczycie jednej z gor stanal nowy dom dla Kimusia i jego rodziny – o ktorego budowie napiszemy w osobnym poscie.

We wtorek wybralysmy sie ponownie do Nairobi, aby zrobic zakupy swiateczne dla naszych dzieci. Oprocz zakupow dla wszystkich dzieci, ktore s. Alicja robi zawsze, robilysmy rowniez osobne zakupy dla dzieci, ktorych rodzice adopcyjni z Polski przelali wiecej pieniedzy. Nie majac samochodu i poruszajac sie autobusami po gignatycznie zakorkowanym Nairobi robilysmy zakupy przez 3 dni. Wiekszosc prezentow udalo nam sie zrobic na somalijskim bazarze, ktory oferuje konkurencyjne ceny i ogromny wybor. Bazar jest bardzo kolorowy i niezwykle zatloczony. Przez te 3 dni chodzilysmy obladowane niczym wielblady z workami i stosem toreb z prezentami. W piatek ledwo co zapakowalysmy sie do samochodu. Mialysmy jechac jeszcze raz na nasz bazar, ale niestety byl ogromny korek i dodatkowo nasz kierowca pomylil droge.

Po powrocie do Laare zabralysmy sie do pracy, jeszcze tego samego dnia poznym wieczorem trzeba bylo przygotowac ponad 70 paczek z jedzeniem dla rodzin oraz wszystkie prezenty od sponsorow dla konkretnych dzieci, a troche tego bylo. Cala sobota uplynela nam na rozdawaniu prezentow. Kazde dziecko pod czujnym okiem s. Agnes musialo napisac list do rodzica adopcyjnego, nastepnie Klaudia robila mu zdjecie, pozniej z listem przychodzilo do mnie (Moniki), abym mogla je odznaczyc na naszej liscie i dac mu cos slodkiego do zjedzenia, w tym czasie p. Malgosia wyszukiwala dla niego i jego rodzenstwa jakies ubranie i dawala rodzinie wczesniej przygotowana paczke z jedzeniem. Jesli ktos mial dodatkowy prezent od sponsora w tym momencie nastepowalo mierzenie ubran i fotografowanie dziecka z podarkiem. Nad tym, zebysmy sie w tym wszystkim nie pomylili czuwala s. Alicja. Gdyby nie jej praca i zaangazowanie nie byloby wspanialych prezentow na Swieta i usmiechu na ustach calych rodzin. Dzis rozdajemy ostatnie paczki dla rodzin. W Boze Narodzenie bedziemy swietowac z dziecmi z naszej szkoly objetymi projektem dozywiania. Dzieciaki znajda pod choinka nowe ubrania, zabawki oraz prezenty od rodzicow adopcyjnych, bedzie tez uroczysty obiad.

Na te Swieta chcialbysmy zyczyc, aby Wasze serca wypelnione zostaly radoscia, pokojem i miloscia. Niech to bedzie czas wyjatkowy spedzony z tymi, ktorych kochacie i niech nic nie przysloni Wam tego co najwazniejsze – czyli narodzenia naszego Zbawiciela.

 

poniedziałek, 17 grudnia 2012


Adopcja na odleglosc dzieci z wioski Laare

W Misji Laare od wielu lat prowadzony jest „Projekt adopcji na odleglosc”. Projekt polega na objeciu pomoca jednego konkretnego dziecka i regularnym wplacaniu okreslonej kwoty, ktora pozwala na oplacenie jego szkoly, wyzywienia oraz ubezpieczenia. Aktualnie projektem objetych jest ponad 500 dzieci, ktore dzieki wsparciu rodzin adopcyjnych z Polski i nie tylko mogly rozpoczac lub kontynuowac nauke. Koszt adopcji to 60 zlotych miesiecznie, czyli 720 zlotych rocznie.

Od poczatku grudnia analizujemy wplaty na poszczegolne dzieci. Na kilkadziesiat dzieci przez ostatni rok nie wplynela zadna wplata albo wplywaly wplaty minimalne – takie dzieci, po uprzednim skontaktowaniu sie ze sponsorem, wysylamy do powtornej adopcji.

Na stronie Fundacji Czynmy Dobro juz zaczynaja pojawiac sie dzieci czekajace na nowych rodzicow adopcyjnych. W zwiazku z tym chcialybysmy jasno wyjasnic z czym wiaze sie adopcja kenijskiego dziecka.

Dziecko, ktore trafia do adopcji jest zawsze bardzo potrzebujace! Jest sierota, pol sierota lub jego opiekunkow nie stac na zaspokojenie jego podstawowych potrzeb takich jak wyzywienie i edukacja. Siostra przyjmujac dziecko do projektu zobowiazuje sie, ze bedzie oplacac mu szkole i pomoze w jego wyzywieniu (w zaleznosci od sytuacji w jakiej sie znajduje). Dziecko znajduje sponsora, ktory ZOBOWIAZUJE sie do REGULARNYCH wplat. Moga to byc wplaty miesieczne, kwartalne lub roczne – o tym decyduje sponsor. Jesli sponsor z roznych powodow zaprzestaje wplat i nie informuje o tym koordynatora projektu, dziecko zostaje bez wsparcia finansowego. Nie oznacza to jednak, ze wypada z projektu – Siostra robi wszystko, aby takie dziecko moglo pomimo wszystko kontynuowac edukacje i nie chodzilo glodne.  Dlatego tak wazne jest, aby w przypadku trudnosci zyciowych lub finansowych sponsor informowal koordynatora, wtedy dla dziecka mozna znalezc kolejnego rodzica adopcyjnego.

Adopcja dziecka z Laare powinna byc decyzja przemyslana, nie podejmowana pod wplywem impulsu. Dziecko z Afryki jest takim samym dzieckiem jak dziecko z Polski i jesli decydujemy sie otoczyc je opieka i podejmujemy taka decyzje swiadomie, nie mozemy o nim tak po prostu zapomniec. Koszt utrzymania dziecka to nie mniej niz 720 zlotych rocznie! Jesli ktos bardzo chce pomagac, ale wie ze nie stac go na taka sume moze podjac sie adopcji bezimiennej i wplacac tyle na ile go stac.

Jednoczesnie pragniemy podziekowac wszystkim tym, ktorzy pamietaja o swoich dzieciach i regularnie wspieraja je finansowo. Dzieki Wam dzieci moga sie rozwijac, nie chodza glodne, a na ich ustach czesto gosci usmiech. KiM

środa, 12 grudnia 2012

Co nowego w Laare... :)


Swieta juz coraz blizej i czuc to rowniez w Laare. W poprzednim tygodniu pisalysmy z dziecmi listy do rodzicow adopcyjnych oraz do Mikolaja – czyli Siostry Alicji ;) W weekend, ktory spedzilysmy w Nairobi bawiliysmy sie troche w Mikolaja i rozpoczelysmy zakupy prezentow na Swieta dla dzieci. Same tez otrzymalysmy ogromny prezent – w poniedzialek z samego rana o 4.30 przyleciala do nas z Polski Pani Malgosia, ktora poznalysmy podczas poprzedniego pobytu w Laare i z ktora spedzimy Swieta Bozego Narodzenia. Pamietamy ten dzien, kiedy odwozac Pania Malgosie na samolot umawialysmy sie pol zartem, pol serio ze kolejny raz spotkamy sie w Laare na Swieta w 2012 roku ;) Wtedy wydawalo sie to i malo realne i tak bardzo odlegle w czasie, a teraz ... po prostu sie wydarza.

Ostatnie dni uplywaja nam rowniez na wysylaniu kolejnych dzieci do adopcji. Aktualnie projektem w Fundacji Czynmy Dobro jest objetych okolo 400 dzieci. Osoby, ktore decyduja sie na adopcje moga podjac sie jej bezterminowo lub na okreslony czas. Po tym czasie musimy szukac dziecku kolejnej rodziny adopcyjnej. Nazbieralo nam sie kilkanascie przypadkow skonczenia adopcji lub wycofania sie z niej dlatego piszemy do sponsorow, uaktualniamy informacje i wysylamy dzieci do kolejnej adopcji. Juz wkrotce zdjecia potrzebujacych dzieci powinny pojawic sie na stronie Fundacji Czynmy Dobro.

W naszej Misji pojawil sie rowniez nowy maluszek – zaledwie miesieczny Baraka. Jego mama umarla tuz po jego narodzinach, chlopiec jest w ciezkiej sytuacji. Ma 11 rodzenstwa. Jego ojciec oprocz jego matki ma jeszcze druga zone, ktora ma 10 dzieci. Kobieta sama ledwo sobie radzi, ale postanowila przygarnac wszystkie dzieci i zajac sie nimi. Rodzinie pomaga rowniez brat zmarlej kobiety, ktory jest nauczycielem w innej miejscowosci i ktory gotowy jest nawet porzucic dobrze platna prace, aby zaaopiekowac sie dziecmi. Kobieta, ktora opiekuje sie teraz dziecmi z uwagi na malego Baraka nie jest w stanie podjac zadnej pracy, dlatego ma przychodzic do misji co kilka dni, aby popracowac w zamian za co bedzie dostawac jedzenie dla dzieci. W tym czasie maly Baraka znajduje sie pod nasza opieka.

Kolejna nowina z ostatnich dni – jakis czas temu wszystkie nasze dzieci zostaly objete ubezpieczeniem zdrowotnym na wypadek choroby czy pobytu w szpitalu. Calym nielatwym procesem rejestracji dzieci i zebrania wszystkich potrzebnych dokumentow zajmowala sie s. Agnes. Kilka tygodni temu jedno z dzieci trafilo do prywatnego szpitala i ubezpieczenie pokrylo wszystkie koszty leczenia. To bardzo dobra wiadomosc, gdyz zwykle pobyt w szpitalu kosztuje tak duzo, ze nasi biedni nie sa w stanie go oplacic. Teraz dzieki ubezpieczeniu najbiedniejsi nie beda martwic sie o pieniadze w przypadku naglego zachorowania czy wypadku. KiM

czwartek, 6 grudnia 2012

Mikolajki


Dzis Mikolajki – w Polsce dzien wyjatkowy, tutaj zwyczajny. Nasze dzieci nie slyszaly o Mikolaju, obca jest im cala swiateczna otoczka – w postaci Mikolaja rozdajacego prezenty, choinek w sklepach i na ulicach, nie wspominajac juz o sniegu, ktorego nawet nie potrafia sobie wyobrazic. W Europie dzieci marza o kolejnej, najlepiej markowej zabawce, wyjsciu do kina na najnowszy film o losach ich ulubionych bohaterow i stercie slodyczy. W Laare dzieci maja zupelnie inne marzenia. Ostatnio poprosilismy je o narysowanie tego co chcialyby otrzymac na Swieta. Wiekszosc narysowala koszulki, spodnie, sukienki, majtki, kalosze. Tylko na kilku obrazkach mozna bylo obok ubran dostrzec samochod, helikopter czy pilke. Ich marzenia sa takie proste, a jednak dla wielu nadal pozostaja tylko w sferze pragnien. Wiekszosc z nich nigdy nie miala wlasnej zabawki, dopiero tutaj w misji doswiadczaja wiec co to znaczy zabawa prawdziwa pilka czy samochodem. Mikolajki uplywaja spokojnie, ale wiemy, ze w Swieta Bozego Narodzenia ich wlasny Mikolaj czyli s.Alicja z pomoca wszystkich wspierajacych misje spelni ich male wielkie marzenia.

poniedziałek, 3 grudnia 2012



Powrot do Laare
 
 
Po miesiacu nieobecnosci znowu jestesmy w Laare. Zostajemy tutaj do konca grudnia. Siostra Alicja przywitala nas po krolewsku – szarlotka do kawy i ... pierogami ruskimi na kolacje. Lepiej byc nie moglo J Jedynie pogoda troche sie popsula – cala niedziele lalo i bylo bardzo zimno. Pora deszczowa trwa w najlepsze.
Dzis spotkalysmy sie z dzieciakami, ktore niedawno zakonczyly rok szkolny i codziennie przychodza do misji, aby spedzic wspolnie czas i przy okazji zjesc obiad, choc wlasciwie ten drugi powod jest najwazniejszy. Kucharka, ktora zawsze im gotowala jest na urlopie, dlatego jej role przejela Purity – najstarsza z calego towarzystwa, uczennica szkoly sredniej. W trudnym zadaniu ugotowania dla ok. 70 dzieciakow pomagaja jej mlodsze kolezanki. Reszta dzieci spedza czas na zabawach i grach. Dzieci beda w misji przez caly grudzien, dopiero w styczniu zaczynaja nowy rok szkolny.
Jutro rozpoczynaja sie egzaminy dla 8 klas szkoly podstawowej – trzymamy mocno kciuki za nasze dzieciaki, a wlasciwie nasza mlodziez, zeby zdaly jak najlepiej, gdyz od tego zalezy czy dostana sie do szkoly sredniej. KiM

piątek, 2 listopada 2012

Wszystko, czego dusza zapragnie...




Dzis zycie w Laare nie rozni sie prawie zupelnie od innych dni plynacych swoim wolnym afrykanskim tempem. Pisze “prawie” bo jednak dzis w sposob szczegolny podczas Eucharystii byly obecne nasze dzieci, ktore juz w ramionach Ojca maja wszystko czego dusza zapragnie :)  

W Laare nie ma cmentarzy, grobow, wiencow, zniczy i nastrojowej aury unoszacej sie nad wioska . Leje deszcz, bo tu ciagle pora deszczowa i tylko liturgiczne wspomnienie Wszystkich Wiernych Zmarlych sprawialo, ze poczulam dzis w sposob szczegolny obecnosc malutkiej Jelidah i Fridah, ktore zmarly z  niedozywienia i  braku opieki, obecnosc Marka ,Daudi i Antony , ktorzy odeszli nagle i niespodziewanie , pozostawiajac mnostwo sympatycznych wspomnien.

Dzis rozmawialam z dziecmi o niebie, a dodatkowo o plemiennych tradycjach zwiazanych z pochowkiem zmarlych. Niebo , w plemiennym jezyku: “Iguru” to dla nich miejsce gdzie czlowiek ma po prostu wszystko. Dzieciaki nie potrafily mi tego blizej wytlumaczyc: ..no siostro..WSZYSTKO…jak to siostra nie rozumie?? Po prostu ma sie wszystko :)  to jest niebo! no siostro, nie mow , ze nie rozumiesz WSZYSTKO… Dzieci, dla ktorych BRAK jest jakoby czescia ich natury pojmuja niebo duzo prosciej i glebiej niz ja, siostra zakonna :), ktorej ta mala afrykanska teologia dziecieca otwiera czasem oczy na Prawde. 

“Moja jest ziemia! moje jest niebo!
aniolowie, prorocy i swieci!
Wszystko jest moje!
Bo Chrystus jest moj i caly dla mnie!

W ciagu jednego roku odeszlo od nas piecioro dzieci, modlitwa ogarniam te nasze maluchy i raz jeszcze z serca dziekuje ich adopcyjnym Rodzicom, ktorzy  starali sie dac im wszystko,  coby doswiadczyly choc odrobiny nieba juz tu na ziemi :)
PS. O plemiennych tradycjach pochowku w Laare napisze innym razem

piątek, 19 października 2012


Pora deszczowa

 

Od ponad tygodnia mamy w Kenii pore deszczowa. Pory deszczowe sa dwie, ta ktora zaczela sie teraz jest dluzsza i bedzie trwac do stycznia, pozniej w marcu jest druga, krotsza, ktora bedzie trwala okolo miesiaca. Deszcz zaczyna padac wieczorem i leje cala noc.  W ciagu dnia jest slonecznie i cieplo, wiec ziemia prawie wysycha. Deszcz ten mozna przyrownac tylko do najwiekszych ulew jakie mamy czasem w Polsce. Jak juz zacznie padac, to jest to po prostu sciana deszczu. Nawet w naszym murowanym domu w niektorych miejscach sufit nasiaka woda, a w  domu jest tak glosno, ze trzeba krzyczec zeby sie uslyszec. W takich monetach nasze mysli wedruja do naszych dzieci. Skoro w naszym murowanym domu jest tak glosno i sufit nasiaka woda, co dzieje sie tam, w tych malych drewnianych lub glinianych domkach? Wiemy, ze nasiakaja one bardzo szybko i juz po kilku minutach w calym domu jest mokro. Te dzieci ktore maja lozko sa w o tyle lepszej sytuacji, ze nie musza spac na mokrej podlodze, jednak w wielu domach spi sie na workach po fasoli albo galeziach, ktore w mgnieniu oka robia sie mokre.

Mimo wszystko pora deszczowa jest tutaj blogoslawienstwem. Z jej nastaniem mieszkancy nie musza sie martwic o wode do picia, mycia i prania. Tanki na wode napelniaja sie szybko i nie trzeba stac w dlugiej kolejce, aby naczerpac wody splywajacej z gor. Pora deszczowa to rowniez nadzieja na to, ze za kilka miesiecy bedzie mozna zbierac to co sie posialo i nie bedzie sie cierpiec z glodu. Dla nas to rowniez oddech swiezosci i koniec dla wszedobylskiego kurzu i pylu. Poza tym nigdzie nie pachnie tak jak tutaj podczas ulewy! KiM

środa, 17 października 2012


Kisimani Primary School
 
Poniedzialek i wtorek spedzilysmy na sawannie. W ubieglym roku opisywalysmy dramatyczna sytuacje tamtejszej szkoly podstawowej, ktora zrobiona jest z patykow i gliny. Szkole pomaga nasz kenijski przyjaciel ks. Dionizy. W tym roku postanowilismy pojechac do szkoly z konkretna pomoca – ksiadz zawiozl jedzenie, a my rejestrowalaysmy dzieci, ktore chcemy wziac do adopcji. Pierwszego dnia towarzyszyli nam goscie z Polski – Dyrektor Caritas Gdansk ks. Janusz oraz fotoreporter Pawel. Drugiego dnia dolaczyli do nich s. Darianna, doktor Ola oraz franciszkanin Mariusz, ktorzy otworzyli w szkole gabinet lekarski i badali wszystkich uczniow oraz innych potrzebujacych pomocy.
 
Nad wszystkim czuwal ks. Dionizy, ktory we wtorek oprocz jedzenia zakupionego przez siebie i ks. Janusza przywiozl rowniez przedstawicieli Caritas Meru, ktorzy rozdawali potrzebujacym ziarna do obsiania pola. My zarejstrowalysmy 41 potrzebujacych dzieci, ktorym za posrednictwem Ruchu Swiatlo-Zycie bedziemy szukac sponsorow.

Szkola w Kisimani polozona jest tak jak pisalysmy na sawannie. Dojechac tam mozna jedynie Land Roverem, z uwagi na nierownosci, skaly i kamienie. Mimo pory deszczowej na sawannie i tak jest sucho, gdyz deszcze nie padaja codziennie. Jest tez bardzo goraco, choc jak twierdzi dyrektor szkoly bywa o wiele cieplej. Ludzie zyja w skrajnej biedzie. W poblizu jest jedna rzeka z bardzo zanieczyszczona woda, ktora ludzie zmuszeni sa pic. Odbija sie to na ich zdrowiu, szczegolnie cierpia dzieci, ktore od malego zmagaja sie z robakami wszelkiego rodzaju. Ludzie mieszkaja w malych glinianych domkach ze slomianymi dachami, ktore zalewa przy okazji kazdego wiekszego deszczu. Mieszkancy wioski zyja w skupiskach po kilka rodzin w obawie przed dzikimi zwierzetami (nieopodal zjaduje sie Meru National Park). Wlasciwie nikt nie ma na wlasnosc ziemi, niektorzy maja male pola na ktorych sieja i sadza to co za kilka miesiecy bedzie im sluzyc jako pokarm. Niestety bardzo czesto z powodu braku deszczu nie maja zadnych zbiorow i cierpia z powodu glodu.

Do szkoly mozna przyciagnac dzieci  jedynie wizja posilku. Dlatego tez zdecydowalismy sie objac je projektem. W ich wypadku nie chodzi o oplaty za szkoly, gdyz jest ona bezplatna. Pieniadze, beda przeznaczane na mundurki dla dzieci, oplate egzaminow, a przede wszystkim na posilki dla dzieci, ktore sa skrajnie niedozywione. Sama szkola zrobiona z gliny i patykow nie ma wystarczajacej liczby pomieszczen. Brak rowniez nauczycieli. Jest to szkola panstwowa, jednak panstwo zatrudnia tylko 3 nauczycieli na 7 klas. Zdesperowani rodzice probuja radzic sobie zatrudniajac kolejnych nauczycieli, jednak wydatek tez znacznie przewyzsza ich mozliwosci. Mimo wszystko ludzie sa tam bardzo usmiechnieci i radosni. Radza sobie jak moga i widac, ze pomagaja sobie wzajemnie.

To dwudniowe doswiadczenie na dlugo pozostanie w naszej pamieci. KiM

 

sobota, 6 października 2012

Zycie w Laare plynie swoim rytmem.


W poprzednim tygodniu rozdalysmy prezenty od sponsorow, ktore przywiozlysmy z Polski. Bylysmy rowniez na zakupach, aby obdarowac kolejne dzieci darami od ich rodzicow adopcyjnych. Wszystkie dzieci przyjely prezenty z wielka radosci i sa bardzo wdzieczne. Dodatkowo, z pieniedzy zebranych jeszcze w Polsce, w dwoch Parafiach – we Wloclawku oraz w Siedlcach, nakupilysmy ubran dla dzieci i teraz obdarowujemy nimi te najbiedniejsze i najbardziej zaniedbane dzieci.
 

Nieodlaczna i niewatpliwie jedna z najprzyjemniejszych czesci naszego dnia sa zabawy z najmlodszymi dziecmi. Gramy w pilke, zabieramy maluchy na plac zabaw, kapiemy i przebieramy.

 

Kilka dni temu, w wolnej chwili, udalo nam sie rowniez wybrac na wycieczke po gorach. Mieszkamy na wysokosci prawie 1900 metrow n.p.m, cala wioske otaczaja gory, wiec szczytow do zdobycia jest calkiem sporo J Widoki rowniez sa zachwycajace. Wczoraj odwiedzajac dzieci ze szkoly w Mwerungundu wspielysmy sie na jedna z wysokich gor na ktorej mieszka maly Apripas ze swoja rodzina. Widok na odlegla sawanne byl niesamowity. KiM

wtorek, 2 października 2012


Siedlce, 02.10.2012 r.

Wspomnienie Świętych Aniołów Stróżów

 

Mungu akubariki!

 

                Od mojego powrotu z Kenii mija już drugi tydzień. Nie ukrywam, że w sercu noszę głęboką tęsknotę i pragnienie powrotu do Laare. Wierzę jednak, że – jak mawiała św. Tereska od Dzieciątka Jezus – Pan Bóg nie daje nam pragnień, których nie chciałby zaspokoić. A zatem – jeśli to On wzbudza we mnie to pragnienie, nie muszę się martwić, niepokoić i zasmucać, a jedynie czekać na stosowną chwilę, wybraną przez Boga, w której dane mi będzie wypowiedzieć z radością: Oto ja, poślij mnie!

                Bożej Opatrzności składam dziękczynienie za czas doświadczenia misyjnego, który nauczył mnie bardzo wiele o sobie samej oraz rozwiał niektóre złudzenia, rozbił wyobrażenia na temat życia misyjnego, ukazując w pełni jego blaski i cienie. Wśród radości największą była oczywiście ta, która rodziła się w sercu zawsze, ilekroć mogłam brać na ręce, przytulać i kołysać nasze najmniejsze Pociechy. Wielokrotnie byłam świadkiem ich małych przeobrażeń, gdy w misji można je było umyć, przebrać i otoczyć czułą troską. Niemniejszą radość sprawiały mi spotkania ze starszymi dziećmi
i z naszą młodzieżą, ponieważ pomimo bariery językowej zawsze można było po prostu być razem,
a język uśmiechu, życzliwości i polskiej piosenki okazał się bardzo skutecznym narzędziem nawiązywania relacji. Z wdzięcznością wspominam każdą rodzinę, którą dane mi było odwiedzić,
a przejęta ubóstwem, chorobą i sieroctwem naszych dzieci jeszcze goręcej zapragnęłam być dla nich siostrą i matką.

                W czasie pobytu w Kenii doświadczyłam bardzo wyraźnie własnej bezradności. Często bowiem tak naprawdę niewiele można zmienić. Na wiele sytuacji trzeba się po prostu zgodzić. Nie oznacza to jednak, że jesteśmy zupełnie niezdolni do czynienia dobra – bo przecież wielokrotnie doświadczałam tego, jak nieograniczone naszą ograniczonością jest działanie Bożej Opatrzności. Dzięki bardzo konkretnym wydarzeniom, w których dane mi było uczestniczyć, jeszcze raz mogłam przekonać się o tym, że to Bóg jest Pierwszym, który wychodzi z inicjatywą, który pobudza i uzdalnia do czynienia dobra, który jest Ojcem wszystkich sierot, Opiekunem wdów, Podporą rodzin, Lekarzem chorych i Pocieszycielem strapionych. Misjonarz natomiast jest tym, którego On posyła, by w Jego imię i Jego mocą przemieniał świat, głosząc (nade wszystko własnym życiem) Ewangelię Miłości.

                Duch misyjny żyje w moim sercu, pobudza do działania, sprawia, że modlitwą
i pamięcią jestem bardzo blisko dzieci i sióstr, z którymi dzieliłam moje życie przez blisko trzy miesiące. Obecny czas jest zatem dla mnie przede wszystkim czasem dzielenia się tym wszystkim,
co zostawiło w moim sercu tak wyraźny ślad. Stąd tyle spotkań, katechez, tyle słów wypowiedzianych
i napisanych, tyle inicjatyw podejmowanych z myślą o tych, do których Bóg posyła nas w Kenii.

 
                Składając Bogu dziękczynienie za wszystko, co czyni w moim życiu, świadoma własnej bezradności i słabości, powierzam Mu jeszcze raz moje dziś i całą moją przyszłość! Powierzam Bogu także tych wszystkich, którzy przychodzą nam z pomocą, dzięki którym nasza misja w Laare istnieje,
a siostry mogą otaczać w niej swoją opieką 500 najuboższych dzieci! Asante sana!

 

 

                                                                                                            S.M. Amabilis, Orionistka

czwartek, 27 września 2012


Jak tu sie nie zakochac?

Ostatnio wiele czasu spedzamy z naszymi najmlodszymi dziecmi, ktore przychodza do misji codziennie lub co drugi dzien. Przed poludniem bawimy sie z nimi – gramy w pilke, przytulamy, laskoczemy – te najprostsze zabawy i troche czulosci sa dla nich ogromna radoscia czemu wyraz daja w usmiechu i coraz smielszym przytulaniu sie do nas. Po obiedzie oraz drzemce pomagamy w ich kapieli i ubieramy. Kochamy wszystkie dzieci i staramy sie rowno obdzielac je uwaga i poswieconym czasem, ale serce nie sluga i ma swoich ulubiencow.

Juz w tamtym roku pisalysmy o Wicklifie i Emmanuelu. Emmanuel poszedl do szkoly, ale jego brat codziennie przychodzi do misji. Wikus, bo tak go pieszczotliwie nazywamy jest niezlym lobuzem. Kiedy przyjechalysmy do Laare bardzo sie nas wstydzil i chowal sie przed nami w kwiaty s. Alicji. Teraz juz sie nie wstydzi i bawi sie z nami z radoscia.
 

Kolejna nasza miloscia jest Kimus, ulubieniec s. Amabilis. Kimus jest malutki i przeslodki. Po podworku biega w rozowych, gumowych klapkach, ktore co chwila mu spadaja, a kiedy probuje je zalozyc przewraca sie w uroczy sposob jednoczesnie calkowicie tarzajac sie w ziemi. Kimus uwielbia kapiele.

Mukami – jedyna dziewczynka w tym gronie. Zawsze najbardziej brudna. Na przywitanie wyciera swoja zakurzona glowke w nasze spodnie lub spodnice. Uwielbia zabawy w powietrzu i przytulanie.

Blizniaki – Moses i Diana. Moses zawsze usmiechniety, Diana zawsze z naburmuszona mina. Uwielbiaja, jak kazde male dziecko, byc noszone na rekach. Ich najlepszym przyjacielem jest Njeru, ktory zajmuje sie zwierzetami w naszej misji. Na jego widok od razu sie usmiechaja. Njeru bawi sie z  nimi i karmi je, jak tylko znajdzie na to czas. KiM

 

 

poniedziałek, 24 września 2012


Z czym wolontariusz radzic sobie musi...

 

Ostatnie dni mijają pracowicie. Tak jak już pisałysmy głownie uzupełniamy dokumenty. Jest to o tyle utrudnione, że własciwie każdego dnia spotykają nas jakies niespodzianki. I tak w piątek skonczył nam sie kolorowy tusz do drukarki, papier i klej, narzedzia kluczowe dla naszej aktualnej pracy. Te ostatnie kupiłysmy w Laare, tusz przywiozła nam s. Makena, ktora akurat wracała z Meru. Zwarte i gotowe ruszyłysmy wiec do pracy. Niestety po niedługim czasie wyłączyli nam prąd. Nie było go przez cały wieczor, noc i poranek, toteż praca staneła. W sobote rano postanowiłysmy udać sie na targ, jednak sobota nie jest tutaj dniem handlowym o czym zapomniałysmy, wiec urządziłysmy sobie spacer po Laare. Spacerujac po Laare można poczuć sie jak prawdziwa gwiazda. Wszyscy nas zaczepiali i pozdrawiali, zawsze szczegolnie żywo reaguja na nas dzieci, ktore biegną z okrzykiem „mzungu”. Po drodze spotkalysmy naszego znajomego Lawrenca, ktory wlasnie szedl do nas z wizyta. Wspolnie wybralismy sie do nowopowstalej restauracji, gdzie uraczylismy sie skokiem z mango. Pozniej Lawrence zabral nas na wycieczke po Laare. Gdy wrocilysmy okazalo sie, ze prad juz jest. Zabralysmy sie wiec do pracy. Po godzinie zabraklo nam czarnego tuszu do drukarki. Niestety tym razem nie bylo kogo prosic o przywiezienie go z odleglego Meru. Aby nie tracic czasu wymyslilysmy sobie inne zajecie. Niedziela uplynela dosc leniwie. Po popoludniowej adoracji postanowilysmy popracowac jeszcze troche nad dokumentami. Niestety po kolacji znowu wylaczono prad J

Dzisiejszy dzien rowniez obfitowal w niespodzianki. Rano okazalo sie, ze istnieje pewnien sposob na to, aby zdobyc czarny tusz do drukarki. S. Alicja posiada tusz w specjalnej duzej butelce i gdy go brakuje wstrzykuje go strzykawka do pojemniczka w ktorym oryginalnie sie znajdowal. Tego trudnego zajecia podjela sie Klaudia. Zdobyla tym samym kolejny certyfikat, ktory na pewno przyda sie w Polsce ;) Dzieki tej skomplikowanej operacji udalo nam sie zakonczyc prace, z ktora mierzylysmy sie kilka ostatnich dni.
Po poludniu nadszedl czas na pierwsze odwiedziny w tym roku. Udalysmy sie z wizyta do naszych ukochanych braci Emmanuela i Wicklifa. Od jutra zaczynamy odwiedzac dzieci, co niezmiernie nas cieszy J KiM


 

 
 

sobota, 22 września 2012


Powrót do Laare

 

Od naszego wyjazdu z Laare minął niecały rok. Od razu po powrocie do Polski zaczęłyśmy planować kolejną podróż do Kenii. Z pomocą przyszła nam Fundacja ks. Orione Czyńmy Dobro, która koordynuje projekt “Adopcja na odległość dzieci z wioski Laare”. Fundacja pomogła nam zebrać środki na wyjazd. Przed wylotem z Polski objęłyśmy również koordynację projektu. Od kilku dni jesteśmy w Laare, aby podobnie jak w ubiegłym roku odwiedzić dzieci objęte projektem i wspomóc pracę Sióstr Orionistek. Chwilowo zakopałyśmy się w porządkowaniu dokumentów  I uzupełnianiu kart, które s. Alicja założyła dla każdego dziecka. Dzieci, które są objęte pomocą jest w tej chwili 500, więc pracy przy dokumentach mamy całkiem sporo. Urozmaicamy ją sobie zabawami z dziecakami. W tej chwili w całej Kenii trwa strajk szkół. Od poniedziałku mają zostać otwarte szkoły prywatne i część dzieci wróci do nauki. Tymczasem dzieci objęte programem dożywiania spędzają u nas prawie cały dzień. Większość z nich dobrze znamy, więc cieszy nas każda wspólnie spędzona chwila.

Poza tym w naszym kenijskim domu dużo się nie zmieniło oprócz tego, że stare, piętrowe  łóżko Klaudii, na którym ja też czasem spałam, zjadły szczury i Klaudia śpi teraz na dwuosobowym, ogromnym łożu J Mamy też całkiem nowe zielone płytki w łazience dzięki, którym kurz który gromadzi się w naszej łazience jest prawie niewidoczny. Największą niespodzianką jest jednak wi-fi – teraz możemy korzystać z internetu wszędzie, potrzebujemy tylko prądu, którego często nie ma J.
Nastąpiły też zmiany personalne, ze znanych nam Sióstr pozostała oprócz s. Alicji tylko s. Makena. Naszą przewodniczką w tym roku będzie s.Agnes, ponieważ s. Makena rozpoczęła studia i pracuje w biurze. Mamy nadzieję, że już wkrótce ruszymy w drogę i zaczniemy odwiedzać dzieciaki. Póki co pozdrawamy  wszystkich czytających ze słonecznego i gorącego Laare. KiM

 

 

 

czwartek, 13 września 2012

Czekamy na wodę...

Mungu akubariki!

Ostatnie dni, a nawet tygodnie upływały nam m.in. na oczekiwaniu na rozpoczęcie prac przy budowie studni.  Wiele osób prosiłyśmy o modlitwę w tej intencji. 

W Kenii wszystko wydaje się z jednej strony o wiele prostsze niż w Polsce, ale z drugiej - życie komplikuje stosowana tu powszechnie korupcja, biurokracja i opieszałość wykonawców. W związku z planowaną budową S.M. Alicja przeżyła prawdziwe chwile grozy. Stres narastał, niepewność nie jeden raz pojawiła się w sercu. Łzy cisnęły się do oczu. My natomiast, jako wspólnota - wspierałyśmy Ją w tych dniach modlitwą i życzliwością. Dziś mamy za co Bogu dziękować - prace ruszyły pełną parą. I choć podchodzimy z rezerwą do wszelkich obietnic - jutro spodziewamy się planowanego zakończenia prac związanych z wierceniem. Kolejne etapy realizacji projektu potrwają jeszcze pewnie wiele dni, tygodni, a do ich zakończenia - pewnie długa jeszcze droga.

Bogu niech będą dzięki za TYCH, którym realizacja tego przedsięwzięcia leży na sercu! Za wszystkie osoby, które wspierają nas zarówno duchowo, jak i materialnie. Asante sana!








środa, 12 września 2012

Każdy człowiek to inny świat

Mungu akubariki!

Cieszy mnie intensywność ostatnich dni. Dziś zdołałyśmy jeszcze odwiedzić trzy nasze rodziny. Spotkaliśmy się z  chłopcami - dziećmi ulicy, którym siostra Alicja zaproponowała konkretną pomoc. Byliśmy też w Tuuru, w domu prowadzonym przez Siostry sw. Józefa Benedykta Cottolengo, dla dzieci niesprawnych ruchowo i intelektualnie. To był piękny dzień!!! Asante sana!!!

Z naszymi Skarbami  (fot. Attillo Ulise)

Z dziećmi ulicy w Laare 
W Tuuru, dom dla dzieci niepełnosprawnych (fot. Attillo Ulise)

O Kimusiu, który podbił mi serce

Mungu akubariki!

Nie da się ukryć: serce nie sługa! No i stało się, czarnoskóry chłopak podbił mi serce tak, że już tęsknię za tą chwilą, kiedy będę mogła znów go wyhuśtać, poprzytulać i powiedzieć "nakupenda" - czyli kocham cię!!!

Historii Kima nie będę teraz przytaczała w całości. Wspomnę jedynie, że razem z siedmiorgiem rodzeństwa wychowuje go samotnie babcia. Kim z końcem sierpnia skończył trzy lata. Matka zmarła tuż po jego urodzeniu. Ojciec nie interesuje się losem dzieci.

Bardzo chciałam odwiedzić Kima, zobaczyć gdzie i jak mieszka. Czas bardzo się skraca, łapczywie chwytam więc każdą chwilę i... wczoraj udało się! W tych dniach są razem z nami wolontariusze z Włoch, którzy nam nie tylko towarzyszyli podczas naszej wyprawy do Kima, ale uwiecznili to wydarzenie na profesjonalnych fotografiach, których autorem jest Attillo Ulisse.

Niech tym razem - zdjęcia zastąpią to, czego słowa i tak ogarnąć nie zdołają.

W naszej misji (fot. Attillo Ulisse)

Nowym asfaltem przez Laare iść...  (fot. Attillo Ulisse)

Gdy asfalt się skończył...  (fot. Attillo Ulisse)

Trzeba nam było dalej w górę iść...  (fot. Attillo Ulisse)

Wyżej, wyżej, coraz wyżej... 

Chwila dla fotoreportera i przy okazji na głębszy oddech  (fot. Attillo Ulisse)

Przed domem Kima  (fot. Attillo Ulisse)

W domu...  (fot. Attillo Ulisse)

Radość babci Kima  (fot. Attillo Ulisse)
Rodzinka przed swoim domkiem  (fot. Attillo Ulisse)

Wracamy do misji  (fot. Attillo Ulisse)

wtorek, 11 września 2012

Na kukurydzianym polu

Dziś na naszym polu zbiór kukurydzy!!!
Deo gratias! Za plony, jakie w tym czasie wydała nasza kenijska ziemia!