poniedziałek, 30 lipca 2012

Czekamy na nowy dom

Mungu akubariki!

Wczoraj popołudniu poszłyśmy odwiedzić rodzinę naszych bliźniaków. Piszę tak, ponieważ Diana i Moses są jakby bardziej niż inne dzieci "nasze", gdyż przebywają z nami od poniedziałku do piątku, a ich mama troszkę pomaga nam w opiece nad maluchami.

Na miejscu okazało się, że sytuacja naszych bliźniaków, ich matki i rodzeństwa jest obecnie bardzo trudna. Sześcioosobowa rodzina zajmuje niewielki, jednoizbowy domek. Nie jest on jednak jej własnością, a jedynie miejscem, w którym tymczasowo pozwolono zamieszkać rodzinie. Właściciele domku chcą zmienić jego przeznaczenie (zrobić w nim kurnik) i poprosili o to, by rodzina do końca miesiąca znalazła sobie inny kąt.

Przed wejściem do domu bliźniaków

Diana i Moses w swoim dotychczasowym domu


Z bliźniakami w ich "domu"
Matka, przynaglona trudna sytuacją zaczęła zabiegać o przygotowanie jakiegoś kąta dla siebie i pięciorga dzieci. Z desek, patyków i gałęzi powstaje ten nowy kąt. W porze deszczowej rodzina z całą pewnością nie będzie miała szans na przetrwanie, a i teraz to miejsce przypomina bardziej szałas niż dom!

"Dom", w którym rodzina powinna zamieszkać od 1. sierpnia br.
Z Polski udało mi się przywieźć pewną sumę pieniędzy od dzieci pierwszokomunijnych z Otwocka i dwóch zaprzyjaźnionych kapłanów. Suma ta okazała się wystarczająca i za te pieniądze sześcioosobowa rodzina będzie miała nowy dom. Mamy nadzieję, że właściciele dotychczasowego domu o kilka dni odroczą termin eksmisji i na początku sierpnia nasze bliźniaki, troje starszych dzieci zamieszkają razem ze swoją mamą w bardziej godnych warunkach!!!

I jak tu nie wierzyć w Bożą Opatrzność??? Deo gratias!
Wszystkim, którzy bezinteresownie czynią dobro - z serca dziękujemy!!!

God bless you!!!

niedziela, 29 lipca 2012

Niedziela

Mungu akubariki!

Niedzielę przeżywałyśmy prawdziwie jako Dzień Pański, tak, jak wielu zapewne nie mogłoby nawet sobie wyobrazić. Nasza miejscowość nie jest skażona pośpiechem, a ludzie poza udziałem w niedzielnym zgromadzeniu wiernych - takiego, czy innego kościoła  (a Laare jest pod tym względem bardzo zróżnicowane) - niewiele więcej w tym dniu mają do zrobienia. Wciąż jednak próbuję przyzwyczaić się do tego, że tutaj zupełnie inaczej odmierza się czas. Co to oznacza w praktyce? Na niedzielną Eucharystię, która planowo powinna rozpocząć się o godz. 10.00, wyszłyśmy z domu z kilkuminutowym opóźnieniem. Byłam już zatem nieco poddenerwowana, ponieważ z założenia lubię być punktualna. Tymczasem okazało się, że wcale nie byłyśmy spóźnione. W kościele było niewiele osób, chórzyści śpiewali, a ludzie powoli schodzili się z różnych stron. Przed 11.00 zaczęli przemawiać zaproszeni na tę niedzielę goście, którzy- jak się okazało -  mieli zachęcić parafian do wsparcia budowy kaplicy adoracji. Przemówienia, nauczanie, śpiewy i zachęty kierowane pod adresem parafian skończyły się ok. 14.00 Dopiero o tej porze rozpoczęła się - jedyna sprawowana w tym dniu Eucharystia. Nie miałyśmy więc wyboru, musiałyśmy cierpliwie na nią poczekać.  Trzeba być naprawdę cierpliwym, by wytrwać do końca, ale zdaje się, że poza nami, które z tą cierpliwością różnie sobie radziłyśmy - nikomu nie przeszkadzało tak długie spotkanie i tak znacząco opóźniona Eucharystia. Tutaj czas naprawdę biegnie zupełnie inaczej... Do domu wróciłyśmy ok. godz. 16.00

Po obiedzie odwiedziłyśmy dwie rodziny naszych Dzieci. Najważniejsze było dla nas spotkanie z Rodziną naszych najmłodszych Pociech, bliźniaków - Diany i Mosesa. Matka, która samotnie wychowuje oprócz nich jeszcze troje dzieci, z końcem miesiąca ma opuścić zajmowany przez siebie dom. Opatrzność jednak zatroszczyła się o to, by Rodzina wkrótce zamieszkała w nowym miejscu...


czwartek, 26 lipca 2012

Na sawannie

Mungu akubariki!

Wczorajszy dzień był niezwykle obfity w doświadczenia. Dla mnie - zupełnie nowe! Przed południem przyjechał po nas do Laare (tzn. po S.M. Alicję, S.M. Agnies i po mnie) ks. Dionizy z Amungenti. Razem z Nim i Jego Przyjacielem pojechaliśmy na sawannę, do szkoły, której ks. Dionizy dał początek, i której rozwój cały czas wspiera. 

Po drogach sawanny podróżowałyśmy Land Roverem z parafii ks.Dionizego. Wszędzie unosił się rdzawy pył i kurz, a w oddali widać było masywy górskie. Nim dotarliśmy do szkoły mijaliśmy plantacje bawełny i pola kukurydzy, której z powodu suszy nie udało się zebrać miejscowej ludności. Mijaliśmy też dzieci niosące bukłaki z wodą, pasące bydło, dzieci obdarte i bose... 




Na miejscu czekali na nas uczniowie, ich rodzice oraz nauczyciele. Celem naszej wizyty było m.in. przekazanie darów otrzymanych w "megapace z Polski". Dzięki pomocy dyrektora szkoły udało się mądrze rozdysponować buty, plecaki i odzież tak, by dotarła ona w pierwszej kolejności jako nagroda do najzdolniejszych dzieci, a następnie do wszystkich pozostałych tak, by nikt nie odszedł z pustymi rękoma.

Pierwsze uśmiechy na twarzach dzieci pojawiły się już na początku, gdy każde z nich otrzymało po prostu lizaka! Nieco później zaczął się istny maraton - przymierzanie butów, kamizelek, koszulek, przydzielanie nowych plecaków i robienie mnóstwa zdjęć!!!






Kolejny raz doświadczyłam tego, że choć jestem bezradna językowo, to jednak można się porozumieć - zwłaszcza z dziećmi i młodzieżą - także na wiele innych sposobów. Język miłości jest uniwersalny, każdy go zrozumie!!! I za to chwała Panu!!!

Szkoła, którą odwiedziliśmy jest naprawdę skrajnie uboga. Co prawda tuż obok zbudowanej z krowiego łajna i patyków szkoły powstaje nowy budynek, ale z każdego kąta wygląda bieda, jakiej nawet nie można sobie wyobrazić. W szkole uczy się setka dzieci. Zatrudnionych jest w niej na stałe trzech nauczycieli. Dzieci do szkoły zamiast plecaków przynoszą plastikowe kanistry z wodą. To nasze najbiedniejsze dzieci. Żyją jakby oderwane od cywilizacji, z dala od niej... Ta izolacja nie jest jednak najbardziej poruszająca, ale bieda, głód, sieroctwo - TAK! |Bez pomocy ludzi o sercach bez granic te dzieci nie mają przed sobą żadnych perspektyw! Boża Opatrzność czuwa nad tą niewielką osadą na sawannie. Czuwa w osobie ks. Dionizego, który dał początek szkole i dba o jej rozbudowę. Jednak potrzeby tych ludzi są po prostu ogromne - a wciąż niezaspokojone nawet w najbardziej podstawowy sposób!



Na trasie naszej wczorajszej wyprawy była też jedna z rodzin należących do parafii ks. Dionizego, dzieci mające już swoich adopcyjnych Rodziców w Polsce, które odwiedziliśmy w ich domach oraz w szkole w Amungenti.





Na koniec dnia, już w półmroku - zrobiliśmy jeszcze kilka zdjęć w bajecznym, bananowym gaju, na polu sukumy i kukurydzy, które uprawia ks. Dionizy z myślą o swoich 900 uczniach! Amungenti to szkoła o zupełnie innym obliczu niż ta na sawannie. Widać tu gospodarczy zmysł ks. Dionizego i Jego troskę o rozwój dzieci i młodzieży, powierzonych Mu przez Bożą Opatrzność. To najlepsza szkoła w okolicy!!! Dziękujemy Bogu, że troje naszych najzdolniejszych dzieci znalazło się w szeregach uczniowskich i zdobywa wykształcenie w Amungenti!



środa, 25 lipca 2012

Nairobi

Mungu akubariki!

Od niedzieli do wtorku byłyśmy w stolicy. Podróż tym razem odbyłyśmy jadąc w obie strony matatu. To  tani środek transportu, którym podróżują ludzie ubodzy. Na trasach dalekobieżnych podróż - o ile za kierownicą nie siedzi jakiś niezrównoważony kierowca, notorycznie łamiący prawo ruchu drogowego - bywa dość komfortowa. Wszak na jednym siedzeniu - siedzi tylko jeden pasażer, a samochód praktycznie nie zatrzymuje się na przystankach nim dotrze do celu. To jednak także zależy od kierowcy! Ciekawe - choć czasem oczywiście uciążliwe - jest to, że tutaj praktycznie nie ma rozkładów jazdy. Matatu odjeżdża wtedy, kiedy jest w nim przynajmniej komplet pasażerów. Na trasach krótszych, np. takich jak z Laare do Meru (ok. 60 km.) - ilość podróżujących znacznie przekracza wszelkie dozwolone normy. Podróżuje się też powszechnie z żywym inwentarzem ;-) A kierowcy jeżdżą często bardzo brawurowo!

W stolicy mogłyśmy znów przyjrzeć się skrajnie zróżnicowanej rzeczywistości. Zdjęć jednak zbyt wielu nie udało nam się zrobić, wszak nie zawsze jest nawet ku temu sposobność.

Na bazarze u Somalijczyków

To, co zadziwia i fascynuje to to, że wielu wyznawców innych religii chętnie głosiło nam swoją naukę - na stoiskach, w autobusach, na ulicy... Często też można spotkać ludzi nauczających na miejskich placach i skwerach. Niemal wszyscy na bazarze zwracali się do nas, jako do sióstr, nawet jeśli byli wyznawcami zupełnie innych religii. No i wielką sztuką (którą S.M. Alicja opanowała po prostu perfekcyjnie) jest targowanie się ze sprzedającymi! 

I to by było wszystko na temat naszego wyjazdu do Nairobi, w kolejce bowiem czeka bardzo wiele zdjęć i wrażeń z dnia dzisiejszego..., ale o tym nieco później!

Dziękujemy Bożej Opatrzności za wszystko, co nam daje i czym pozwala nam dzielić się z innymi - przede wszystkim za pośrednictwem naszych DOBRODZIEJÓW i RODZICÓW ADOPCYJNYCH naszych Dzieci!!! Deo gratias za każdą i każdego z WAS!!!

Pozdrawiam w Panu
- S.M. Amabilis ze Współsiostrami i Dziećmi z Laare


sobota, 21 lipca 2012

Buty, pchly i kosci

Mungu akubariki!

Temat tego posta może brzmi może nieco zagadkowo, więc żeby nikogo niepotrzebnie nie trzymać w napięciu napiszę krótko (tym bardziej, że po 1. nigdy nie wiadomo, kiedy znowu zabraknie nam prądu, a po 2., trzeba mi nieco odpocząć, gdyż jutro jedziemy do Nairobi matatu  - a to nie lada wyprawa - zwłaszcza wspomnianym środkiem transportu)

A zatem punkt 1. BUTY

Jak wiadomo wszystkim, którzy śledzą naszego bloga - jakiś czas temu otrzymałyśmy "megapakę" z Polski, a w niej sporo różnych upominków - wśród nich - wspomniane BUTY. Do misji raz po raz zgłaszają się zatem nasze Dzieci po odbiór upominków od swoich adopcyjnych Rodziców. Nikt nie wychodzi od nas z pustymi rękami, a na twarzy każdego Dziecka pojawia się uśmiech - wszystkie bowiem są wdzięczne za to, co otrzymują. 

Dziś przywędrowała do nas trójka rodzeństwa. Każde z dzieci miało poranione stopy (powód - dżigasy, robaki żywiące się ludzką tkanką), i dosłownie rozlatujące się buty. Tenisówki, w których przyszła do nas dziewczynka, były prawie całkowicie pozbawione podeszwy. Buty chłopców były dziurawe, powiązane sznurkami. Widok nędzy!!! Zdjęcia same w sobie naprawdę wszystkiego nie oddadzą! Cała trójka otrzymała dziś nowe buty i odzież. A my dziękujemy Bożej Opatrzności za to, że działa, że czuwa nad nami, że posługuje się sercami tak wielu ludzi, by za ich pośrednictwem dobro było udziałem naszych ubogich dzieci!



Punkt 2. - PCHŁY

O pchłach wspomnę tylko tyle, że naprawdę tu są - czego doświadczam dotkliwie z powodu coraz liczniejszych znaków na moim ciele, które świadczą o ich niezwykłej aktywności! Dziś toczyłam także bój z komarami! Czy zwyciężyłam? Okaże się za dwa miesiące, wszak dowodem zwycięstwa może być tylko moje zdrowie. Póki co jestem wolna od malarii!!!

Punkt 3. - KOŚCI

To temat zupełnie odrębny i także nieopatrzony jeszcze fotokomentarzem.W naszej miejscowości jest kilka punktów, w których można kupić mięso. W sklepach mięsnych nie ma praktycznie żadnych wędlin. Na hakach wiszą olbrzymie kawałki mięsa. Mięso nie jest porcjowane. Za tę samą cenę można kupić kawałek słoniny i schabu. Wszystko zależy od tego, co się akurat nawinie sprzedawcy - co odrąbie swoją maczetą i rzuci na szalę. Sprzedawca wygląda jak rzeźnik. Biały fartuch - jest tylko wspomnieniem białego fartucha! Na ladzie są ślady krwi, ścinki z mięsa, kawałki kości... Widok mało przyjemny, ale... choć osobiście do miłośników mięsa nie należę, to oczywiście S.M. Alicji w zakupach towarzyszę. Dziś także udałyśmy się do masarni, by nabyć na jutro porcję mięsa i kości. Siostra ma swój ulubiony sklep, gdzie jest już znany Jej gust i smak ;-) Temat kości jednak nie byłby tak pasjonujący i wart rozwinięcia, gdyby nie fakt, że dziś otrzymałam w prezencie od właściciela sklepu - cały kilogram kości ZA DARMO!!! Trudno powiedzieć, że był to "słodki upominek", ale... przecież nie każdego dnia otrzymuje się takie prezenty! Ciąg dalszy tej historii był taki, że część kości ofiarowałyśmy naszemu gospodarzowi Njiru, by mógł ugotować sobie na nich zupę, którą spożyje w dniu jutrzejszym, tym bardziej, że coś do tych kości s.Alicja jeszcze mu dołożyła! 

U końca kolejnego dnia w Laare Bogu chwała za wszystko, co nam daje i czym pozwala dzielić się z innymi! 

Deo gratias! S.M. Amabilis ze Współsiostrami

środa, 18 lipca 2012

Kochamy nasze Dzieciaki

Mungu akubariki!

W naszej misji jest z nami kilka osób, które pomagają nam w codziennej pracy - przy maluchach, w kuchni, w praniu, a także w "gospodarstwie" (mamy bowiem krówki i kózki, kury i króliczki - niewielki inwentarz, ale zawsze jest się wokół czego krzątać) Ten ostatni obowiązek należy do pewnego Pana, który dla naszych najmłodszych Pociech jest jak najlepszy dziadzio. Nigdy nie przejdzie obojętnie obok płaczącego dziecka, przygarnie każde, które się przy nim pojawi! Ma po prostu dobre i szlachetne serce. Dlatego właśnie dzieci lgną do Pana Njeru. 

Z "dziadkiem" Njeru



Dni mijaja...

Mungu akubariki!

Od poniedziałku do dzisiejszego poranka nasza Wspólnota gościła Siostry ze Zgromadzenia Służebnic Niepokalanej. Zdjęcia z powitania Sióstr - choć były pełne wdzięku - niestety przez przypadek lub tzw. nieuwagę, po prostu trwale usunęłam z aparatu. A szkoda, bo była to ważna chwila, w naszym domu podejmowałyśmy bowiem Matkę Generalną M. Asuntę z Włoch, ekonomkę generalną S.M. Magdalenę z Rumunii oraz trzy Siostry, które od kilku miesięcy mieszkają w naszym domu w Nairobi, gdzie przygotowują się do podjęcia pracy misyjnej w Kenii: były to dwie S.M. Daniele z Rumunii i S.M. Teresa ze Szwajacarii. Zrobiło się u nas zatem jeszcze bardziej międzynarodowo, kolorowo i wielojęzycznie. Siostry odwiedziły parafie, w której w przyszłości zamierzają podjąć swoją posługę oraz razem z naszą S.M. Agnes udały się do Rodziny objętej przez nas pomocą. Były poruszone biedą Rodzin i Dzieci, którym posługujemy. Siostry z serca podziękowały S.M. Alicji i całej naszej wspólnocie w Laare - nie tylko za gościnność i serdeczne przyjęcie, ale nade wszystko za chętne dzielenie się własnym doświadczeniem pracy misyjnej i formacyjnej w Kenii.

Poniżej zamieszczamy kilka zdjęć, które udało się ocalić ze spotkania z ubogimi...









piątek, 13 lipca 2012

...

Mungu akubariki!

Dziś porządkowałyśmy i segregowałyśmy otrzymane wczoraj paczki. Trzeba się dobrze przygotować na moment przekazywania tych skarbów Dzieciom, żeby do każdego dotarła właściwa przesyłka! To naprawdę niezłe wyzwanie, ponieważ darów jest naprawdę baaaaardzo dużo! 

Czeka nas jeszcze napisanie i wysłanie kilkudziesięciu maili do naszych  Dobrodziejów!

A na dzisiejszych zdjęciach - po prostu nasze Dzieci!






czwartek, 12 lipca 2012

Galeria zdjęć...


















Asante sana! Dziękujemy!



Dziś do Laare dotarła oczekiwana przez nas przesyłka z Polski! 
Zanim uda nam się zamieścić na blogu całą serię zdjęć 
- dziękujemy wszystkim, którzy trudzili się, 
by przygotować dla naszych dzieci tak imponującą paczkę!

Niech dobry Bóg błogosławi!


środa, 11 lipca 2012

W oczekiwaniu na prezenty...

Mungu akubariki!

Wczorajszy dzień spędziłyśmy w Nairobi. Do stolicy pojechałyśmy razem z niezastąpionym ks. Dionizym. To był długi i męczący dzień, ale - dzięki pomocy życzliwych nam osób udało się pomyślnie załatwić sprawę odbioru przesyłki darów, przekazanych nam przez Dobrodziejów z Polski. Nasza misja została zwolniona z opłat celnych i obciążona wyłącznie kosztem transportu paczek z Nairobi do Laare. Dziś miałyśmy nadzieję, że przesyłka dotrze do nas, ale wiemy już, że musimy poczekać do jutra. Jutro zatem będzie dzień wielkiej radości i święta!!! Któż z nas nie lubi otrzymywać prezentów??? A my będziemy mogły uczestniczyć w radości naszych dzieci!!!



Dziś także kilkorgu dzieciom udało się sprawić radość, a także towarzyszyć im, gdy dzieliły się z nami wynikami napisanych przez siebie testów.



Jeśli chodzi o Nairobi, to jest to miasto wielkich kontrastów i różnorodności. Bogu dzięki za to bogactwo!!! Jest to jednak także miejsce, w którym panuje spory chaos i hałas! Najlepiej zatem czujemy się tutaj, to znaczy na prowincji, gdzie ziemia jest czerwona, ludzie są prości, a my jesteśmy po prostu u siebie!!!

U końca dnia powierzamy Bożej Opatrzności wszystkich ubogich, a zwłaszcza dzieci, które cierpią z powodu niedostatku miłości, doświadczające różnorodnych braków! Modlimy się także za każdego, komu nie jest obojętny ich los, za każdego, kto razem z nami, na miarę swoich możliwości, stara się czynić dobro zawsze, a zła nigdy i nikomu - tak jak uczy nas tego św. ks. Alojzy Orione.

Deo gratias!

poniedziałek, 9 lipca 2012

Doswiadczenia kolejnego dnia

Mungu akubariki!

Przed południem poszalałam z dzieciakami! Są przekochane te nasze łobuziaki! Zdjęć z prowadzonej przeze mnie "śmiechoterapii" nie miał kto zrobić, gdyż wszystkie ręce zajęte były pracą, a ja intensywnie wprowadzałam  w życie mój plan - łaskotki, karuzele i uściski rozdawałam hojnie i z wielką radością!

Szkoła parafialna w Laare

Po obiedzie udałyśmy się do banku, a potem na pocztę. Przechodziłyśmy obok naszej parafialnej szkoły w porze drzemki, więc pokusiłam się o zrobienie zdjęć dzieciom, które smacznie i spokojnie odpoczywały, choć nam drzemka w takim wydaniu nie mieści się w głowie. Dowiedziałam się także, że każdy dzień w szkole zaczyna i kończy się zebraniem - apelem, podczas którego (w zależności od pory dnia) sprawdza się obecność lub podsumowuje dzień i przekazuje najważniejsze informacje oraz wciąga na maszt kenijską flagę, śpiewając hymn narodowy. Dzieci, których rodzice nie zapłacili czesnego lub te, które nie mają na sobie szkolnego mundurka są odsyłane do domu. Zebranie odbywa się przed szkołą i jest także okazją do rozliczenia dzieci z wypełnionych przez nie dyżurów. Trzeba nam wiedzieć, że w szkole nie ma sprzątaczek i to uczniowie odpowiadają za porządek w całym budynku. Dla dzieci dzień w szkole rozpoczyna się o godz. 7.00 a kończy ok. 17.00 To kolejny dowód na to, jak bardzo rzeczywistość kenijska różni sie od tej, którą znamy.

Poobiednia drzemka dzieci w szkole

Na poczcie zrobiłam dziś kilka zdjęć S.M. Alicji, ale także próbowałam uchwycić w kadrze to, co można zobaczyć na jednej z ulic, gdzie znajduje się targ, na którym handluje się dosłownie wszystkim.


Poczta w Laare i widok, który widać przez otwarte drzwi
I na koniec dnia jeszcze jedna "niespodzianka" - zaczęło brakować wody w kranie i do wieczornej toalety grzałyśmy nasze zapasy na podwórku... Pierwszy raz poczułam, że woda może pachnieć ogniem.




U końca dnia dziękujemy za to, co daje nam Bóg i Jego Opatrzności powierzamy tych, którzy są najubożsi, a szczególnie nasze dzieci i ich rodziny! Deo gratias!

Ps.
Jutro jedziemy do Nairobi.


sobota, 7 lipca 2012

Sobota w Laare

Mungu akubariki!

Sobota w Laare wyglądała podobnie, jak w wielu innych domach i wspólnotach, czyli było przedpołudniowe sprzątanie przed niedzielnym świętowaniem i pierwsze wspólne gotowanie. Dziś - korzystając z oryginalnych  polskich produktów (galaretka i proszek do pieczenia z Delecty i budyń z Winiarów) - połączonych z kenijskimi, udało się nam upiec całkiem przyzwoity biszkopt z bananami. 



Po południu, dzięki życzliwości ks. Dionizego, udałyśmy się za naszą wioskę, by S.M. Alicja mogła (pod okiem cierpliwego i dobrego nauczyciela) wprawniej i odważniej korzystać ze swojego prawa jazdy, swobodniej czując się jako kierowca naszej zdezelowanej, ale wciąż wiernie oddanej pracy misyjnej toyocie corolli. 

Nagrodą za dzisiejszą praktyczną lekcję jazdy były malownicze pejzaże, które mogłyśmy podziwiać, a także zaserwowana nam przez Księdza - afrykańska kawa.



W czasie naszej dzisiejszej podróży mijaliśmy wielu ludzi. Niektórzy bawili się przy głośnej muzyce, inni ciężko pracowali, jeszcze inni eleganckimi samochodami zmierzali w kierunku Meru National Park. Widzieliśmy też dzieci stojące przy drodze, które radośnie nas pozdrawiały, dzieci pasące krowy i kozy, a także niosące do domu uzbierany chrust... Taka właśnie - pełna kontrastów - jest Kenia!



Wszystkich ubogich, których dziś spotkałyśmy - tych znanych nam i nieznanych, a także każdego, komu bliska jest nasza oriońska posługa w Laare - polecamy u końca dnia Bożej Opatrzności! DEO GRATIAS!