sobota, 30 listopada 2013

Stara drynda

...czyli o tym jak "kończy" się nam samochód.
Wczorajszy dzień, jak to w Afryce bywa, był pełen nieprzewidywalnych wydarzeń, nasza misyjna toyota odmówła nam współpracy. Zazwyczaj drogę do Meru pokonujemy w godzinę, tym razem zatrzymując się co 10 minut, z powodu ciągle gasnącego silnika, było nieco inczej. Chcąc czy nie chcąc, plany trzeba było zmienić. Muszę wspomieć, że samochód w ostatnim czasie był w warsztacie jakieś 5 razy i za każdym razem, kiedy Siostra go odbierała, miała nadzieję, że juz w nim wszystko będzie dobrze działać.  Czasami podziwiam Siostrę za to, że ma odwagę jeszcze do niego wsiadać. W drodze powrotnej poprosiłam aby Siostra napisała posta, dlaczego ta stara toyota odgrywa tak ważną rolę w misji :)

kałuża nie tylko na zewnątrz ale i w samochodzie :)
Zawsze jak jadę tym naszym samochodem przypomina mi się wierszyk, który mama  czytała mi na dobranoc jak byłam mała.  Stara drynda...ta nasza toyota, choć nie ma woźnicy w cylindrze z pioropuszem, wywołuje we wszystkich śmiech, a wolontariusze śmieją się z nas do rozpuku… bak na benzynę zamykamy na kłódkę, odpadają nam w czasie jazdy okna, dach przecieka, a jak się spojrzy w dół przez podłogę widać asfalt lub kamienie, zależy po jakiej drodze mkniemy.  Wczoraj była ulewa, wiec w sumie nic nie było widać, bo siedziałyśmy skulone w centralnej części siedzenia, po bokach kapało, a przy większych kałużach woda zalewała nam buty.
Każdy, kto mnie odwiedza z uwaga ogląda ten nasz wehikuł i często z obawą do niego wsiada. Ja czuje sentyment patrząc na naszą toyote... staruszka była bowiem świadkiem tylu ważnych wydarzeń w życiu misji, tyle razy załadowana po brzegi sprawiała dzieciakom radość przywożąc worki z fasolą, kukurydzą, cukrem i ryżem. Tyle razy była świadkiem dziecięcego zachwytu, gdy z bagażnika wyskakiwał rower, 100 par nowych butów lub zabawek. Stara nasza toyota zna drogę do każdego ubogiego domu w misji, pokonała tysiące kilometrów, by dotrzeć do tych najbiedniejszych, wiele razy ratowała życie, gdy gubiąc okna pędziła do szpitala zawstydzając po drodze spokojne dostojne ambulanse.
Wiem, ze czas pomyśleć o zmianie, bo ten samochód pamięta pierwsze misjonarki w Kenii, wiem, że często ryzykuje wysiadając do niej, bo pewna nie jestem, czy dojadę do celu...ale jak to w wierszu było...
A my patrzymy
z bratem obaj
i nam ta drynda
się podoba.
I my wolimy
tego grata
od Mercedesa
i od Fiata,
bo to jest grat
nie z tego świata!

Danuta Wawilow . Drynda

środa, 27 listopada 2013

Po przerwie…



Po dość długim czasie milczenia na naszym blogu znów postaramy się na bieżąco wrzucać newsy z misji Laare. Za wszelkie zaniedbania dotyczące pisania przepraszamy i liczymy, że uda nam się nadrobić w najbliższym czasie wszystkie zaległości.

24 listopada o godzinie 7.00 wylądowałam po raz kolejny na afrykańskiej ziemi.  To niesamowite uczucie trudno jest opisać słowami. Po ponad 12 godzinnej podróży nie odczuwałam żadnego zmęczenia a wręcz przeciwnie rozpierała mnie energia a z twarzy nie schodził mi uśmiech. Po drodze z lotniska rozglądałam się dookoła, od mojego ostatniego pobytu w Kenii nic się tu nie zmieniło – myślałam. Wszystkie ulice, sklepy były mi doskonale znane i znów przeszło mi przez myśl, że powrót do Kenii to jak powrót do domu! Czuję się tak, jakbym właśnie skończyła urlop w Polsce i wróciła tu na dłużej. Niestety tym razem tak kolorowo nie jest. W  Laare będę tylko miesiąc!  Oczywiście nie mam zamiaru narzekać na długość pobytu. Cieszę się, że chociaż tyle czasu będę mogła pomagać Siostrom i dzieciakom. Zdaję sobie sprawę również z tego iż będzie to piękny ale intensywny czas wzmożonej pracy. Już teraz szczerze mogę napisać, że nie wiem  w co ręce włożyć, od czego zacząć? Od listów, prezentów, zdjęć, odwiedzin rodzin, wysyłania e-maili. Chciałabym jednak zapewnić, że zrobię wszystko aby jak najlepiej wykorzystać ten czas i aby na bieżąco wiedzieli Państwo co się u nas dzieje.  Wczoraj późnym wieczorem dojechaliśmy już do Laare a dziś wielka chwila – spotkanie z naszymi dziećmi!