sobota, 22 marca 2014

Laura

„Moim największym marzeniem są studia medyczne w Polsce, abym po ich ukończeniu mogła wrócić do Kenii i nieść pomoc potrzebującym.” 
Laura od kilku lat jest podopieczną projektu adopcji na odległość dzieci z Kenii. Poprzez adopcję na odległość i pomoc polskich darczyńców Laura ukończyła jedno z najlepszych liceów w Nairobi. Egzaminy kończące szkołę zdała na najwyższych ocenach. Jej marzeniem są studia w Polsce, niestety koszt pierwszego roku studiów to koszt ok 40 tys zł. Dlatego zwracamy się z prośbą o pomoc do Państwa! W marcu 2104 roku powstał projekt pn. Studia dla Laury, projekt ma na celu uzyskanie środków na 6 letnie studia medyczne w Polsce (pierwszy rok kurs przedmedyczny + pięć lat studiów). 



Jak można pomóc? Można podjąć adopcję Laury wpłacając systematycznie zadeklarowaną kwotę, może być to 10,20,50 itp. złotych miesięcznie lub też jednorazową wpłatę. Każda dobrowolna kwota może być przekazywana na konto Fundacji Księdza Orione Czyńmy Dobro 
Nr konta 14 1240 1053 1111 0010 4353 6691 
z dopiskiem: LAURA 
http://studiadlalaury.pl/

piątek, 14 marca 2014

Szpital na peryferiach

Materi hospital i przebywający w nim włoscy wolontariusze byli dla nas opatrznościowym darem, który pojawił się w chwili, gdy najbardziej potrzebowaliśmy medycznego wsparcia. Tak to już w życiu bywa, zwłaszcza, gdy liczyć możemy tylko na Bożą Opatrzność, bo codzienność w biedzie i ubóstwie nie przynosi zbyt dużo nadziei i radości. 

Ja zawsze ufam i dzięki temu jestem świadkiem "wielkich-małych" cudów Bożej troski o tych najbiedniejszych z ubogich. Do takich bowiem zaliczyć można na 100% chłopców z Małego Domu w Chuka. Większość z nich cierpi, tylko dlatego, że nie otrzymali wcześniej odpowiedniej pomocy medycznej, wielu z nich można by ulżyć w cierpieniach poprzez operacje i zabiegi. Wszyscy potrzebują rehabilitacji. Ja nie miałam pojęcia jak im pomóc. Pewnego dnia jednak napisał do mnie wiadomość znajomy lekarz. Spotkaliśmy się rok wcześniej w jednym z misyjnych szpitali, gdzie co roku przyjeżdżał on jako wolontariusz. Bóg jest wielki! Nikt inny by tak tego nie zaplanował, w chwili, gdy siedziałam nad kartami niepełnosprawnych chłopców myśląc jak im mogę pomóc, pisze do mnie znany i ceniony we Włoszech chirurg- ortopeda, wieloletni wolontariusz szpitala w Materi. 


Pisze, że jeśli mam kogoś, kto potrzebuje operacji lub rehabilitacji, to on czeka za miesiąc przez miesiąc. Przyjeżdża z całą ekipą, więc można słać pacjentów. Radość w takich chwilach to nie jest taka zwykła radość, to pełnia szczęścia z przeświadczenia ze Ktoś czuwa i kocha! Już za miesiąc cała włoska ekipa była ze mną w Chuka, by przebadać wszystkich chłopców. Do operacji zakwalifikowano 11 z 20. Niestety udało nam się skontaktować tylko z niektórymi z rodziców i tylko ich dzieci mogły być natychmiast operowane, bo mieliśmy pisemną zgodę rodziców. 


Dramatem jest to, że większość chłopców musi przechodzić bolesne operacje tylko dlatego, że nie maja zapewnionej żadnej opieki, żadnej rehabilitacji, żadnej fizjoterapii. Cały dzień siedzą w wózkach inwalidzkich, w niedostosowanych protezach, w ciemnościach egipskich na dodatek, bo w domu gdzie mieszkają nie maja prądu. Szpital w głębi sawanny w Tharaka, w wiosce Materi był więc dla nich rajem i nadzieją na lepsze. Teraz po zabiegach wracają do domów, a ja dalej ufam Opatrzności Bożej, ze znajdą się pieniądze na przygotowanie pokoju do rehabilitacji, na podłączenie prądu, na paczkę cukierków na osłodę życia. Marzy mi się zatrudnienie w Małym Domu rehabilitanta, który każdego dnia byłby na miejscu, by pomagać moim chłopcom. W każdym razie z całego serca dziękuję doktorowi Luigi Prosperi z Bolonii i całej jego niesamowitej ekipie za wsparcie, za czas nam poświęcony, za miejsce w szpitalu i za udane operacje i troskę o naszych małych pacjentów.

środa, 12 marca 2014

Dzieci, które nie mają zielonego pojęcia..

Świat zachwyca barwami, cieszy oczy i serce różnorodnością kolorów, tak, ze chciałoby się te piękne krajobrazy, widoki i pejzaże zachować na zawsze. Dobrze ze są zdjęcia, obrazy, filmy, bo choć to nie oddaje stuprocentowo rzeczywistości, której dotykamy, daje już jakaś niewielka chociażby namiastkę tego piękna. 


Ja osobiście uwielbiam kolory, lubię grę barw i światła i mogę to piękno kontemplować godzinami. Próbuje malować i ubolewam, że afrykańskie dzieci nie mają w tym kierunku żadnej edukacji. Nie istnieje coś takiego jak plastyka, edukacja artystyczna i sztuka i gdy muzyka wkracza w ich życie z nurtem codzienności, bo tu wszystko wyraża się tańcem i śpiewem od urodzenia, tak z plastycznym wyrazem jest kiepsko. Dzięki fundacji Asante, która wspiera wszechstronny rozwój dziecka i kładzie duży nacisk na ekspresje plastyczną wspieramy nasze dzieciaki. 


Początki były trudne, bo brakowało materiałów, kredek, pasteli, farb, wszystkiego, co pozwoliłoby oddać piękno koloru. Dzieciaki rysowały ołówkiem flagę Kenii w zeszycie i tylko  uczyły się angielskiego  nazywania kolorów: wymowy i pisowni. Komplet dwunastu kredek jest tu nadal nieosiągalnym marzeniem i kolorowanie obrazków należy do rzadkości. Dzieciaki nie mają pojęcia że kolor można przedstawić na kartce inaczej niż tylko jako zlepek liter w odpowiedniej kolejności. Tak sobie zawsze ubolewałam nad tym ubóstwem artystycznym moich dzieciaków, dziękując Asi z fundacji Asante za zajęcia plastyczne w Laare, aż tu nagle odkryłam zupełnie inna rzeczywistość. Dzieci, które nie maja zielonego pojęcia. Nie mają też za bardzo pojęcia różowego, fioletowego, pomarańczowego itd.  Sawanna. Ndumuru. Szkoła na końcu świata... dzieciaki stamtąd  w życiu nie były nigdzie dalej niż cierniste ogrodzenie wioski, nie maja pojęcia o palecie barw i bogactwie kolorów. 


Byłam taka szczęśliwa, gdy zawiozłam im pierwsze kredki, chciałam pokazać im, że kolor to nie tylko zlepek liter, ale życie. Niefortunnie rozpoczęłam od zielonego. No i klapa! Pokazuje dzieciakom zieloną kredkę, pytam co ma taki kolor i napotykam zdziwienie. Nie wiedzą. Mówię im, to proste - trawa! Trawa jest zielona! Dzieciaki zdziwione jeszcze bardziej, nie... trawa jest żółta, wyciągają z pudełka żółtą kredkę, by mi pokazać, że to kolor bardziej podobny do ich trawy. Rozglądam się i dociera do mnie, że jesteśmy na sawannie, gdzie oprócz kamieni, ziemi- uwaga- czerwonej, nie ma nic oprócz trawy: suchej i żółtej Zielony na suchej pustynnej równinie to abstrakcja. No nic, pomyślałam, niech mi rosną surrealistyczni artyści a co, ryzykuje. Niech malują żółta trawę czerwoną ziemię i brunatna wodę. 


Nigdy im nie przyjdzie do głowy, że woda może być koloru np. morskiego.  No i tu znów zaskoczenie, mam coś, co nas łączy...niebo...niebo dla moich dzieci bez zielonego pojęcia jest niebieskie! I tu już rozwinęłabym skrzydła myśląc eshatologicznie,  że choć byśmy cały świat mieli kompletnie rożny i zupełnie inne mielibyśmy wyobrażenie o wszystkim, łączy nas jedno: Niebo! Tak Bóg w swej potędze stworzył ten piękny świat, że pozwala nam doświadczać tak wielu różnorodności i bogactw, a jednocześnie jednoczy nas pod tym samym dla wszystkich błękitnym niebem. On jest naszym niebem i sam uczył nas modlić się do Ojca, który jestem w niebie. Błękit bezkresnego nieba najpełniej mówi nam o Jego miłości i potędze. Niebo zawsze niebieskie, czy to w Polsce, czy na stepach sawanny i Bóg zawsze i dla wszystkich jeden, pomimo rożnych wyobrażeń, różnych Jego obrazów. Jeden jedyny Pełnia Miłości!

środa, 5 marca 2014

Studia dla Laury - nowy projekt!

Fundacja Księdza Orione Czyńmy Dobro uruchamia nowy projekt na rzecz naszej tegorocznej maturzystki z Kenii Laury Makena. Jest to bardzo zdolna dziewczyna, która pragnie studiować medycynę w Polsce, aby następnie móc jako lekarz pomagać swoim rodakom w Kenii. Zwracamy się z prośbą do każdego z Państwa, kto może wesprzeć projekt, a tym samym spełnić marzenie Laury. Projekt będzie polegał na objęciu Laury adopcją poprzez dokonywanie cyklicznych wpłat. Można również wpłacać dobrowolne darowizny na ten cel. Wpłaty można dokonywać na poniższy numer rachunku z dopiskiem LAURA
Fundacja Księdza Orione Czyńmy Dobro
ul. Lindleya 12, 02-005 Warszawa
Numer rachunku: 14 1240 1053 1111 0010 4353 6691


poniedziałek, 3 marca 2014

Safari jema!


W drodze do Nairobi 



Najmłodszy uczestnik wyprawy w dobrych rękach 


Pierwszy postój z widokiem na Mount Kenya - po Kilimandżaro najwyższy szczyt afrykański. 
Kiedyś zdobędziemy ten pięciotysięcznik...



Wielki Rów Afrykański. Od morza czerwonego do Mozambiku a my w środku na wysokości 2140 metrów podziwiamy piękne krajobrazy!

Ostatni postój i ostatnia próba tańca przed ślubem



Dotarliśmy! Homa Bay. Pierwsze spojrzenie na Jezioro Victoria!


Nie ma udanej wycieczki bez udanych zakupów. 
Wizyta w Nakumacie.






Po drodze plantacje herbaty, drugie śniadanie w plenerze, 
bo długa droga przed nami!

    




Nocleg w Nairobi i ostatnia prostata! w drodze do domu. 
Czekamy na obiecany obiad w prawdziwej restauracji. 
Nie marnujemy czasu!







Na te chwile czekały wszystkie dzieci! 
Obiad na szklanym talerzu, sztućce, napoje, kelnerzy! Szaleństwo! Najbardziej na te chwile czekała mała  Norah, ale nie doczekała sie biedaczka, usnęła przy stole…

















sobota, 1 marca 2014

Ach co to był za ślub!


Agata i Remik. Niezwykłe, pełne miłości i ciepła małżeństwo. Ta pełnia sprawia, że każdy, kto znajduje się w pobliżu otrzymuje niespodziewanie porcje tej miłości i troski i czuje, że staje się częścią jakiejś tajemnicy. 

Tajemnicy Miłości którą jest Bóg sam. Ten wyjazd był jednym z najbardziej szalonych pomysłów jaki przyszedł mi do głowy. Wiele już mam szalonych akcji na koncie, ale jak teraz popatrzę z perspektywy na to wyprawę śmieję się sama z siebie. Dwa dni drogi na drugi koniec kraju, z dzieciakami, siostrami, wolontariuszami i niemowlakiem. 

Wszystko to tylko po to, by zatańczyć dziękczynny taniec i być świadkiem przysięgi małżeńskiej na dobre i na złe. Ślub, a raczej jego odnowienie, bo nowożeńcy złożyli sobie świętą przysięgę w Polsce, odbywał się w Homa Bay, tam jest misja do której Remik jeździ od lat.  


Przez telefon, na odległość ustalaliśmy wszelkie szczegóły, od posiłków, noclegów i zakwaterowania po kolory dekoracji ślubnych. Szaleństwo! Królowały nasze polskie kolory: biały i czerwony. Wszystko podporządkowane było barwom narodowym. Wszystko i wszyscy! Nawet siostry białe habity i czerwone chusty na biodrach. Dzieciaki białe sukienki do tańca i biało czerwone chustki i wstążki. 



Najbardziej zaskoczyła mnie mała Claudia, najmłodsza uczestniczka podróży. Dałam się namówić siostrom i wolontariuszom, żeby ją zabrać ze sobą, ale tak szczerze mówiąc martwiłam się o nią później cała drogę. Niepotrzebnie, bo jak się okazało na weselu zaraz po pannie młodej była największą gwiazda. Wszystkim pokazywała swoje cztery zęby w szerokim uśmiechu, a Remika ramiona obdarzyła stu procentowym zaufaniem tak, że usypiało nam dziecko wieczorami. Dla naszych dziewczyn, wyjazd ten był ogromną przygodą, chłonęły wszystko co widziały. Mount Kenya, Riffy Valey, Nairobi, jezioro Wiktoria. W szkole do dzisiaj opowiadają o wszystkim z przejęciem a ja dopieram ich białe sukienki i układam falbanką planując już śluby wieczyste moich sióstr i Boże Ciało w misji.


Razem z nami pojechała Norah i Ezekiel maluchy zaadoptowane w Laare przez Agatę i Remika. Dzieciaki z przejęciem uczestniczyły w ślubie swoich adopcyjnych rodziców a później razem z nimi bawiły się na weselu. Nasze dziewczyny obtańczyły ślub i wesele tak, że nikt nie wierzył, ze jechały na nie dwa dni i są zmęczone. Dumna z nich byłam ogromnie.