Wprawdzie ciagle w klimacie wielkopostnym, ale z sercem pelnym radosci, probujemy razem z siostrami podsumowac te ostatnie tygodnie. I choc wiesci na blogu nie sa uaktualniane, to zapewniamy, ze tutaj codzienne dzieje sie cos nowego i tylko brak czasu na to, by przysiasc przy komputerze i spisac dziela Bozej Opatrznosci, sprawia ze nie jestescie na biezaco.
Ostatnio pisalysmy o nowej nadziei na zycie dla naszych blizniaczek. Niestety, nie bylo tak latwo, jak bysmy sobie tego zyczyly...Nie wystarczyly banany,mleko i leki..Jedna z dziewczynek przyjela wszystko prawidlowo i dzis usmiecha sie radosnie, druga jak sie okazalo byla juz w stanie agonii glodowej i organizm odmowil przyjmowania pokarmow. Gdy dwa dni po wizycie w dyspensarium matka dziewczynek przyszla do nas po jedzenie i przyniosla nam dzieci, bylam przerazona.
Wzielam mala Jelide na rece i poczulam, ze to jej ostatnie godziny. Dziecko nie mialo juz sily plakac, poruszac sie czy nawet otworzyc oczu. od dwoch dni nie przyjmowala pokarmow, wymiotowala i miala biegunke. Mialam wrazenie, ze trzymam w reku lekki woreczek wypelniony woda, ktora doslownie przelewa sie przez rece. Mala Jelida byla bez jakichkolwiek oznak zycia. Niewiele myslac zadzwonilam po kierowce i odkurzylam nasza stara Toyote. Zdecydowalismy sie na prywatny szpital w misji Kiirua, jeden z najlepszych w okolicy i choc to ok 80 km od naszej wioski poznym popoludniem gnalismy tam z nadzieja nasza stara toyota. Ja modlilam sie o dwie rzeczy: by mala przezyla i by toyota nie rozleciala sie przy tej predkosci. Pan Bog wysluchal moich prosb i dowiezlismy malutka oddajac prosto w rece lekarza, ktory juz na korytarzu kazal szukac zyly i podlaczyc kroplowke. Z Toyota bylo troche gorzej :) przy tej zastraszajacej predkosci z jaka byla w stanie pokonac te kilkadziesiat kilometrow w 45 minut trzesla sie tak bardzo, ze powypadaly nam szyby. Stad my ratujac malutka spedzilysmy trzy godziny w szpitalu, a w tym czasie kierowca David probowal odnalezc pozapadane szyby i przywolac do porzadku staruszke toyote. Jelida byla juz tak odwodniona, ze jej twarz przypominala twarz osiemdziesiecioletniej pomarszczonej staruszki,a raczki i nozki tak cienkie i wiotkie, ze trudno bylo znalezc zyle by podlaczyc kroplowke.
Dzis po prawie dwoch tygodniach mala nadal przebywa w szpitalu i choc jest juz zdrowa "leczymy niedozywienie". Nadal walcze o jej zycie jak lwica, wiec nawet to, ze slysze jak placze i widze jak otwiera oczy to dla mnie powod do dziekczynienia. Deo gratias!
PS W chwili gdy jechalismy pierwszy raz do szpitala nie myslalam o zdjeciach i dokumentowaniu tych dramatycznych chwil, zdjecia zrobilam przy ostatniej wizycie, a wiec po prawie dwutygodniowym dozywianiu w szpitalu.
Modlę się za te dziewczynki , jak mozna pomóc??. Ja pamiętam jak pomagałam Musi . Czy moge jej pomóc??
OdpowiedzUsuń