Ostatnie miesiace byly dla nas
szczegolnie trudne. Szlismy bowiem razem z Jezusem trudna droga bolu,
cierpienia i bezsilnosci wobec krzyza i smierci. Dzis razem z Nim
przezywamy radosc zmartwychwstania i trwamy w nadziei, ze Duch
Pocieszyciel bedzie nam dany.
Smierc Jelidy i otrucie malego Daudi
sprawily, ze przez chwile doswiadczylam ciezaru kamienia grobu i
tracac z oczu swiatlo nadziei poczulam bolesnie cala moja bezsilnosc
i niemoc wobec przerazajacej biedy i zacofania, wobec smierci.
Jelidah zmarla, bo mama nie miala dla niej jedzenia i glodzila przez
tygodnie.
Daudi zostal otruty, bo komus z sasiadow nie powodzilo sie
i stwierdzono, ze maly chlopiec jest tego przyczyna. Daudi byl
niewidomy, jego rodzice zmarli ,wiec sasiedzi twierdzili, ze nad
rodzina ciazy klatwa. By przerwac pasmo nieszczesc sasiadow Rada
Starszych zgodzila sie na otrucie chlopca. Nie zdazylismy nawet
zabrac malego do szpitala. Wszystkie te bolesne doswiadczenia
wprowadzily nas w tajemnice zbawienia w sposob tak doslowny i
namacalny, ze gdyby nie nadzieja, jaka dalo nam Zmartwychwstanie,
trudno byloby powstac. W Wielki Piatek uczestniczylismy w drodze
krzyzowej, a ja spotykajac na niej naszych ubogich niosocych dumnie
koslawe krzyze zbite z desek czulam, ze Jezus chce mi cos przez to
doswiadczenie powiedziec. Mialam przy sobie maly krzyzyk, piekny i
blyszczacy ze srebrnym Panem Jezusem. I wstydzilam sie ogromnie, bo
jakos ten Pan Jezus nie pasowal do mojej rzeczywistosci i do tego, co
przezywalam w tej chwili.
Twarz Jezusa umeczonego i upokorzonego
odbijala sie dzis jeszcze bardziej wyraznie w twarzach naszych
ubogich, ktorzy razem ze mna kroczyli droga krzyzowa. Moj krzyzyk, to
krzyz misyjny, otrzymalam go w dniu poslania na misje. Tego dnia
patrzac na niego robilam sobie rachunek sumienia. Przypominalam sobie
moja radosc i entuzjazm w chwili misyjnego poslania i w zasadzie
nikla swiadomosc tego, co mnie czekalo w tej mojej ziemi obiecanej.
Dzis, zyjac wsrod ubogich, doswiadczenie krzyza staje sie naszym
chlebem codziennym. Krzyz niezrozumienia, samotnosci, krzyz
bezsilnosci wobec ogromu cierpienia ..nasz chleb misyjny. Ale
jednoczesnie nigdy wczesniej nie doswiadczylam takiej jednosci w
cierpieniu, takiej solidarnosci, tak wielkiej milosci. Bo gdyby nie
ta nasza kenijska droga krzyzowa gdzie ja bym spotkala tylu
Cyrenejczykow, tyle Weronik, tyle wspolczujacych kobiet? Codzienne
listy, maile, paczki dla naszych ubogich, swiadomosc, ze na tej
drodze nie jestesmy sami pozwala nam z nadzieja wspinac sie ku gorze.
Niesamowite uczucie przyjazni i milosci osob, ktorych nigdy wczesniej
nie spotkalam, ktorych nie mialam okazji poznac osobiscie.
Bezwarunkowa milosc do tych, ktorzy odwdzieczyc sie nijak nie
potrafia czyli do naszych dzieci, ktore wielokrotnie cierpia zupelnie
niewinnie, to nasza aautentyczna tajemnica zbawienia. Jezus jest
obecny tu i teraz w kazdej z tych sytuacji. On jest obecny w naszych
ubogich, razem z nami bezsilnie poddaje sie cierpieniu i ponizeniu,
by Milosc mogla zwyciezyc, by Milosc, ktora jest Bog sam stala sie
widzialna poprzez kazdy gest solidarnosci adopcyjnych rodzicow,
sponsorow, dobrodziejow. By swiat uwierzyl... I
tylko obdarte dzieci pod kosciolem zachwycone byly "siostrzanym"
Panem Jezusem, a ja patrzac na nie zachwycalam sie jasnym swiatlem
zmartwychwstania bijacym z ich oczu.
Jestem zachwycona tym jak oddała Siostra sens działania takich programów jak adopcja na odległość...
OdpowiedzUsuń