Czas w Laare i w okolicach biegnie jakos szybciej niz zawsze i codziennie dzieje sie tyle, ze az trudno nadazyc a co dopiero opisac, a jeszcze by sie chcialo w kilku jezykach, by kazdy mial mozliwosc uczestniczenia w naszej misyjnej codziennosci. Dzis postaram sie pouzupelniac zaleglosci, wiec pewnie nie bedzie to chronologiczne odtworzenie zycia w Laare ale takie luzne wspomnienia z ostatnich miesiecy.
Pierwsza wiadomosc, smutna niestety bedzie: w Niedziele Palmowa zmarla nam w szpitalu Jelidah. Bolesne doswiadczenie niemocy i bolu. Wszystko wskazywalo na to, ze wygralismy walke, ze mala bedzie zyla. Ze po swietach wroci do domu i bedzie nam zdrowo rosla. Nestety nie udalo sie. Nie stracilam jednak nadziei, wierze ze tak naprawde zdazylismy przed Panem Bogiem. Zanim przygarnal ja do siebie w jej agoni glodowej doswiadczyla ciepla, milosci, spokoju. Tyle osob ogarnialo ja w tych dniach modlitwa, tyle osob kibicowalo, ze kazda z ostatnich jej chwil zycia byla cudem milosci.
Odeszla, bo jej organizm po ekstremalnym doswiadczeniu wielotygodniowego glodu odmowil przyjmowania pokarmu, ale Jelidah pomimo tych dramatycznych doswiadczen zaczela usmiechac sie do swiata i to bylo jej i nasze male zwyciestwo. Dzis wierze, ze mala patrzy z nieba, wspiera nas i nadal usmiecha sie tak jak w ostatnich dniach swojego ziemskiego zycia. Nie udalo sie oslonic watlego plomyka jej zycia, ale dzieki Jelidzie rozpalilismy ogromny ogien wiary i milosci w sercach tylu ludzi. I w tym jest sens kazdego ludzkiego cierpienia: sens milosci...Odpoczywaj Jelidah w pokoju...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz