środa, 30 listopada 2011

Wakacje z szpitalu

Nie dla wszystkich naszych dzieci rok szkolny zakonczyl sie szczesliwie. Do dzisiaj odwiedzamy Marka w szpitalu i zapowiada sie, ze to wszystko jeszcze troche potrwa. Dzieki Bogu i naprawde tylko dzieki Bogu Mark Koome zyje i jest nadzieja, ze bedzie dobrze.
Jakies trzy tygodnie temu przyszla do nas babcia Marka by powiedziec, ze chlopiec nie czuje sie najlepiej, dzien wczesniej stracil czucie w dloniach, dzis juz nie czuje nog, ma goraczke i ogolnie jest oslabiony. Wyslalismy babcie motocyklem po chlopca, by zawiozla go do dyspensarium w Tuuru, bo tam maja lekarza i by wracajac wstapila do nas i powiedzala co dolega chlopcu. Do wieczora babcia nie wrocila, okazalo sie, ze lekarz widzac stan chlopca nie chcial zwlekac i ze nadazyla sie okazja, bo ktos jechal samochodem do Meru wiec kazal zabrac Marka i babcie do Meru Hospital. Dzien pozniej w misji pojawil sie zrozpaczony dziadek chlopca, ktory otrzymal ze szpitala wiadomosc, ze trzeba chlopca przetransportowac do Narodowego Szpitala w Nairobi, bo sprawa jest powazna. Na transport potrzeba 10 tys szylingow, czyli ok 100 euro. Nie chcialysmy zwlekac i choc nie mialysmy pieniedzy zadzwonilam do jednego ze znajomych w Meru i poprosilam, by pozyczyl nam na ten transport. Pan Miriti jest naszym dobrym znajomym, to on jest wlascicielem firmy ktora remontuje nam szkole i stawia domy dla ubogich. Pan Miriti bez problemu zlapal gotowke i pobiegl do naszych siostr w Meru, tam opatrznosciowo byla w tym czasie s.Stella, ktora przejela sprawe w swoje rece. Ja w tym czasie pobieglam do banku po pieniadze dla p. Miriti :)

Wszystko strasznie dlugo przeciagalo sie, wiadomosc o potrzebie natychmiastowego przewiezienia chlopca dotarla do nas ok 11, nikt w szpitalu nie ruszyl sie, poki nie zobaczyli pieniedzy. Zanim Miriti dowiozl pieniadze siostrze, zanim siostra dotarla do szpitala i odnalazla Marka cena transportu wzrosla do 15 tys. Czyli 50 euro wiecej. Siostra Stella zadzwonila do mnie ok pietnastej tlumaczac, ze nie pojada, poki calej sumy nie otrzymaja, oraz ze Mark czuje sie coraz gorzej. Poprosilam ja, by zostawila swoj dowod osobisty z zapewnieniem ze jutro skoro swit ja te pieniadze dowioze, byleby dziecko pojechalo juz do Nairobi. Nic z tego. Te piec tysiecy okazalo sie byc duzo bardziej istotne niz zycie chlopca i nikt bez tych pieniedzy sie nie ruszy. O czwartej godzinie ja juz stracilam nadzieje, ze Marka zawioza do Nairobi, bo jakby nie bylo to ok 6 godzin jazdy i ze wzgledu na bezpieczenstwo nikt po nocach jezdzil nie bedzie. Modlilam sie tylko, by chlopiec przezyl. S.Stella nie poddawala sie, pobiegla do domu siostr w Meru, pozyczyla pieniadze i juz ok 17 wszystko bylo oplacone. Okazalo sie jednak, ze w calym szpitalu nie moga znalezc worka na mocz, stad wyjazd opoznial sie coraz bardziej. Siostra Stella zapowiedziala, ze nie ruszy sie ze szpitala, chciazby miala tam nocowac, dopoki nie zobaczy, ze Mark wyjechal do Nairobi, . Pomogl jej jeden z tamtejszych lekarzy, zostal po dyzurze i chodzil od sali do sali, od okienka do okienka, zalatwiajac wszystkie skomplikowane formalnosci. Mark mial juz problemy z oddychaniem i poruszaniem sie, polozono go na nosze i o godz 18 wstawiono nosze do karetki pogotowia. Ostatecznie lekarz kazal im zabrac miske i dac sobie spokoj z szukaniem worka! Do Nairobi dojechali ok polnocy bezposrednio na oddzial intensywnej terapii. Zdiagnozowano zapalenie opon mozgowo - rdzeniowych i tak naprawde zdazylismy w ostatniej chwili. Z Markiem raz bylo lepiej raz gorzej, dokladnie nie wiadomo co spowodowalo zapalenie, Mark do dzis nie odzyskal czucia w rekach, w nogach tak. Byl nawet czas, ze stan chlopca polepszyl sie na tyle ze przewieziono go na normalna sale, niestey po kilku dniach wystapily znow trudnosci z oddychaniem i Mark ponownie wrocil na oddzial intensywnej terapii. Wczoraj odwiedzily go nasze siostry. Mark nie mogl mowic, ale z ruchu ust wyczytaly ze prosi, by odwiedzila go mama. W rozmowie z lekarzem rowniez dowiedzielismy sie, ze Mark codziennie prosi, by mama przyjechala. 19 pazdziernika zmarl tata chlopca i chlopiec boi sie co teraz z mama. Jedynym marzeniem chlopca, zaraz za wizyta mamy, byl jogurt truskawkowy, wiec siostry natychmiast zrobily zakupy, a ja dzis wrocilam do Laare i poslalam po mame chlopca, obiecalam pokryc koszty podrozy, byleby pojechala do syna. Mama zgodzila sie bez problemu, musi tylko znalezc opieke na ten czas dla swych mlodszych dzieci i jeszcze dzis wsiadze w autobus i pojedzie do Nairobi. 


Nie mysle narazie o kosztach leczenia, choc z rozmowy z lekarzem wiem, ze sa to kolosalne sumy. Jeden dzien pobytu na intensywnej terapii to koszt ok 10 - 15 tys, czyli 100- 150 euro. Na transport do Nairobi wzielismy z rezerwowych pieniedzy na potrzeby misji, na leczenie jednak stac nas nie bedzie. Dodatkowo lekarz zapowiada, ze jesli tylko chlopiec bedzie oddychal samodzielnie przwioza go na normalny oddzial i tam bedzie powoli dochodzil do siebie ale to moze potrwac od 3 do 8 miesiecy. Nie mam pojecia skad wezmiemy na leczenie chlopca i nie wyobrazam sobie jak ci biedni ludzie oplacaja pobyt w szpitalu, siostry tlumaczyly mi, ze zwykle ludzie sprzedaja swoje ziemie, by splacic dlug wobec szpitala, ale mi to ciagle nie miesci sie w glowie, bo jest to szpital panstwowy. Jakie koszty bylyby w prywatnym, strach myslec! No nic, najwazniejsze jest to, ze Mark zyje i jest nadzieja ze wszystko wroci do normy i za to Bogu niech beda dzieki!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz