niedziela, 25 września 2011

Ostatnie wizyty u dzieci

Ostatni tydzień upłynął bardzo pracowicie. Na sam koniec, przed wyjazdem mamy najwięcej pracy. W niedzielę byłyśmy z wizytą u dzieci mieszkających blisko naszej misji – Jamesa i Michaela. W poniedziałek odwiedziłyśmy trochę dalej położony dom Seliny. We wtorek wybrałyśmy się powtórnie do Athiru, aby odwiedzić resztę dzieci. Ten dzień był długi i wyczerpujący. Do szkoły w Athiru pojechałyśmy motorem. Najpierw trzeba było go znaleźć, co nie było zadaniem łatwym, bowiem kierowcy widzący mzungu podnosili cenę. Udało się dopiero kiedy s. Makena wyruszyła na poszukiwania piki-piki bez nas. To był nasz pierwszy raz w cztery osoby na jednym motorze, do tej pory podróżowałyśmy tylko my dwie z kierowcą. Wrażenia z siedzenia na samym końcu są nietypowe, szczególnie kiedy przemierza się kamienistą drogę. W pewnym momencie droga była tak fatalna, że kierowca w trosce o nas nakazał nam zejść z motoru i przemierzyć ten odcinek na pieszo.
Gdy dotarłyśmy do szkoły od razu otoczyła nas gromadka dzieci. Pani sekretarka szybko wyszukała nasze dzieci. na samym początku przekazałyśmy prezent dla Marcy, który zakupiłyśmy dzięki pieniądzom przesłanym przez jej sponsora. Następnie podzieliłyśmy dzieci na dwie grupy, w zależności od miejsca zamieszkania i zabrałyśmy się do odwiedzania domów. W pierwszej grupie była dziewiątka dzieci, które na szczęście mieszkały dość blisko siebie. Mimo stosunkowo niedalekich odległości odwiedzenie tej grupy zajęło kilka godzin. Warunki pogodowe nie były sprzyjające, gdyż było wyjątkowo upalnie. Po krótkiej przerwie na obiad wzięliśmy drugą grupę, składającą się tylko z trójki dzieci. Tym razem dzieci mieszkały bardzo daleko od siebie, do ostatniego dotarłyśmy już tak wymęczone, że razem z s. Makeną stwierdziłyśmy, że będziemy czekały na wolne piki-piki choćby i do wieczora. Na szczęście piki-piki znalazło się bardzo szybko i spokojnie wróciłyśmy do domu. Środa upłynęła nam na zakupach dla naszych dzieci, ogarnianiem wszelkich zaległych spraw mailowych oraz wizycie u rodziny Wickliffa i Emmanuela – naszych najukochańszych dzieci.

Niestety, mimo iż byłyśmy tam któryś raz z kolei, poraziła nas bieda tej rodziny i niewielka możliwość pomocy. Rodzina nie ma bowiem nawet kawałka swojej ziemi, na której można by wybudować dom. Rodzice wynajmują pokój i kuchnię za 400 szylingów, czyli ok. 4 euro miesięcznie. Są jednak tak biedni, że od 3 miesięcy nie byli w stanie zapłacić za wynajem, często bowiem nie starcza im nawet na jedzenie, a dzieci mają siódemkę. W czwartek udaliśmy się z wizytą do naszego kochanego księdza katolickiego Dionizego, który mieszka w Amung’enti i u którego w szkole również mamy dzieci objęte projektem. Droga do Amung’enti nie była prosta, gdyż od czwartku na ulice wyszli ludzie protestujący przeciwko zbyt wysokim opłatą za matatu. Część trasy była pokryta kamieniami, w pewnym momencie musieliśmy się całkowicie zatrzymać. Jedynie dzięki s. Alicji i jej umiejętnemu przekonywaniu udało nam się przejechać. W szkole, która nawiasem mówiąc jest na bardzo wysokim poziomie, zrobiliśmy zdjęcia i dowiedzieliśmy się jakie wyniki osiągają nasze dzieciaki. Następnie udaliśmy się do dwóch rodzin, w których również mamy dzieci. Do domu wróciliśmy tą samą, nadal częściowo zablokowaną drogą. Amungenti było ostatnim przystankiem na trasie naszych odwiedzin. K i M


1 komentarz:

  1. zdecydowanie więcej zdjęć powinniście dodawać do tych artykułów. .... ;) :) :)

    OdpowiedzUsuń