czwartek, 18 sierpnia 2011

Pożegnanie Asi

Minął półmetek naszego pobytu w Laare i dni płyną coraz szybciej. Wypełnia je codzienna praca, ale przede wszystkim przebywanie z naszymi dziećmi.  Dwa dni temu wspólnie z dziećmi oraz siostrami pożegnaliśmy Asię, wolontariuszkę z Fundacji „Asante” .
Pożegnanie rozpoczęliśmy pokazem zdjęć z ostatnich wakacyjnych tygodni oraz wyjazdu na safari. Dzieciaki oczywiście były zachwycone widząc swoje zdjęcia. Po pokazie większość z nich przebrała się w swoje taneczne stroje i pięknie zatańczyły dla Asi. W tanecznym rytmie przyniosły dla niej afrykańskie podarunki. Pożegnanie nie było kompletne gdyby nie było na nim ciasta. Toteż razem z naszą włoską koleżanką Claudią przygotowałyśmy „tort bananowy

Przepis na tort: na całej blasze do pieczenia rozłóż herbatniki, następnie na każdy herbatnik połóż kawałek banana, przykryj drugim herbatnikiem, udekoruj kolorowymi chrupkami. Dzieci oczywiście zajadały tort ze smakiem, popijając do sokiem. Dla nich było to naprawdę duże święto, gdyż nie co dzień zdarza im się pić sok i jeść „tort bananowy” ;) W ramach pożegnania również nasz wtorkowy obiad był przepyszny – siostry przygotowały bowiem gulasz z bananami, który wszyscy tutaj bardzo lubimy. W środę rano Asia wraz z s. Alicją pojechały do Nairobi, a my zostałyśmy w domu razem z Claudią oraz siostrami. Naszym zadaniem było ugotowanie obiadu, gdyż nasza kochana s. Makena ma malarię i odpoczywała, a reszta sióstr była w pracy. Nie żebyśmy nie umiały gotować, jednak tutaj to zadanie jest nieco utrudnione, bowiem nie ma możliwości zakupienia niektórych produktów żywnościowych, tak więc trzeba gotować z tego co jest. Mimo wszystko wyczarowałyśmy fantastyczny obiad złożony z puree, kiełbasek z podsmażona cebulką i ugotowaną w słupki marchewką oraz sałatki z pomidorów i cebuli. Dodatkowo na stole zagościł barszcz czerwony, oczywiście z torebki. Nasze dania bardzo wszystkim smakowały, nawet Mr. Miriti, najlepszy fachowiec w całej Kenii, który właśnie u nas pracuje, docenił nasz talent kulinarny. Po obiedzie jak zawsze poszłyśmy przywitać się z naszymi dziećmi. Dzieci w naszej szkole mają teraz wakacyjne obowiązkowe douczanie i lekcje kończą około 13.00, a nie tak jak zwykle o 17.00. Następnie przychodzą do nas na obiad i wracają do swoich domów. Wczoraj po obiedzie spontanicznie zaczęłyśmy śpiewać i tańczyć z naszymi dzieciakami. To było szalone popołudnie. Starsze dziewczyny tańczą fantastycznie, wprost nie można od nich oderwać wzroku.

 Można im tylko zazdrościć  poczucia rytmu i gibkości. Młodsi chłopcy nie chcieli być gorsi od dziewczyn, wymalowali się i z kijami w rękach udawali wojowników. Po tańcach i wygłupach z dzieciakami razem z Claudią udałyśmy się na małe zakupy, a potem poszłyśmy wziąć gorącą kąpiel w naszym małym, przenośnym Spa czyli wiaderku. Wieczorem razem z siostrami jak zawsze zasiadłyśmy do kolacji.  Czekała na nas niespodzianka kulinarna, nasze ulubione mandazi tym razem z kapustą, nie tak jak zawsze na słodko. W czasie kolacji nagle zrobiło się całkiem ciemno, jednak nikogo to tutaj nie dziwi. Przez ostatnie dwa tygodnie systematycznie co kilka dni nie mamy prądu, czasem nie ma go trzy dni, czasem jeden dzień, czasem tylko kilka godzin. Zaczynamy się przyzwyczajać i jak tylko prąd się pojawia ładujemy wszystkie nasze sprzęty, żeby móc normalnie pracować. Dobrze, że mamy jeszcze wodę. Już trzy razy była zakręcona, jednak zawsze do nas wraca. Dziś po obiedzie postanowiłyśmy odwiedzić Kajuju i Fridę, siostry objęte projektem, których sytuacja jest bardzo trudna. Dziewczyny mieszkają na jednej z gór otaczających Laare, wspinaczka po piasku była dla nas nie lada wyzwaniem. Jednak warto było, przede wszystkim dlatego, że dla nich nasza obecność naprawdę dużo znaczy, a i my bardzo je lubimy i szanujemy za to z jakim poświęceniem opiekują się swoim młodszym rodzeństwem. Rodzina dziewczyn należała bowiem do najbogatszych w Laare, jednak ich rodzice umarli, a rodzina rozgrabiła cały majątek. Teraz dziewczyny zajmują się swoim młodszym rodzeństwem i dziś przekonałyśmy się, że tak samo jak o rodzeństwo dbają również o swój dom. To była dobra, aczkolwiek bardzo męcząca wyprawa, która pozwoliła nam zrozumieć jeszcze jedną ważną rzecz, mianowicie dlaczego buty naszych dzieci tak szybko się kończą. K i M

1 komentarz:

  1. Fajnie czyta się informacje o LAARE, szkoda, że to tak daleko :( Proszę koniecznie pozdrowić Amosa Mwongera, który od wczoraj jest moim duchowo adoptowanym dzieckiem. I bardzo sie z tego cieszę!
    Pozdrawiam wszystkich - Jacek

    OdpowiedzUsuń