poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Safari z naszymi dziećmi

„Przez afrykański busz nie przejdziesz ani rusz i nikt nie przedrze się bez noża. Jest tylko jeden mąż co piersią pruje gąszcz, to noso, noso, noso, nosorożec. Tropiki, tropiki, tropiki, ach upalny jest wasz urok dziki, dziki, aha, ha…” Piosenka ta jest hitem naszego wyjazdu.  Jest zarazem idealnym wstępem do opisania największej niespodzianki ostatnich miesięcy, jaką s. Alicja przygotowała dla swoich najlepszych uczniów. Otóż w niedzielę dzieci, które w tym semestrze uzyskały najlepsze wyniki w klasie, same zapłaciły 30 KSH (1 zł) za swoje egzaminy oraz wyróżniały się dbałością o swoje buty i ubranie wyruszyły razem z siostrami i wolontariuszami na safari! Decyzję kto pojedzie na safari s. Alicja podjęła kilka dni wcześniej i przekazała dzieciom w piątek. Jako, że wyjechać mieliśmy w niedzielę o 6.00 rano, dzieci pojawiły się u nas w sobotę popołudniu, aby spać już na miejscu . Chcieliśmy bowiem wyjechać bez opóźnień, gdyż czekała nas kilkugodzinna podroż.
Dzieci miały przykazane, aby przyszły umyte i w czystych ubraniach, wiele z nich tak przejęło się wyjazdem, że założyło swoje najlepsze stroje, a nawet wzięło ubrania na zmianę, aby podczas sobotniej zabawy niczego nie zabrudzić. Dodatkowo razem z s. Alicją, Asią i Markiem poszliśmy w sobotę na bazar, aby kupić ubranka dla najbiedniejszych dzieci, które nie mają co założyć na wycieczkę. W sobotnie popołudnie dzieci obejrzały film, zjadły kolację i razem z siostrami oraz wolontariuszami uczestniczyły w Mszy Świętej sprawowanej w naszej kaplicy. W niedzielę rano wszyscy razem wyruszyliśmy na safari. Dzieci od rana uprzyjemniały nam czas śpiewami, widać było jak bardzo się cieszą. Jechało z nami również kilka przedszkolaków. My wzięłyśmy pod opiekę 4-letnią Kristin, która od rana cierpiała z powodu bólu brzucha. Nasza Krystynka jednak trzymała się dzielnie i pod koniec dnia obydwie byłyśmy z niej naprawdę dumne. Zresztą wszystkie dzieci były bardzo dzielne, mimo że podróż nie była dla nich przyjemnością i jak to ma miejsce na wielu wycieczkach, wymiotowały. Zresztą sam fakt jazdy autobusem dla wielu z nich był wielkim przeżyciem, niektóre dzieci bowiem pierwszy raz w życiu jechały samochodem. Również nasza Krystynka była bardzo zaciekawiona tym co dzieje się na drodze. Po kilku godzinach podróży dotarliśmy w końcu do Sweetwaters. Mieliśmy spore szczęście, gdyż widzieliśmy naprawdę dużo zwierząt: zebry, antylopy, gazele, bawoły, słonie, żyrafy, świnie rzeczne, małpy, szympansy. Dzieci były bardzo zadowolone.
Nasza Krysia wprost skakała ze szczęścia, szczególnie podobały jej się żyrafy i zebry. Każde dziecko mogło też dotknąć białego, niewidomego nosorożca. Do pełni szczęścia brakowało nam tylko spotkania lwa, niestety nie było nam to dane. Jednak zamiast lwa, pod koniec wycieczki zobaczyliśmy geparda, który zaatakował świnię rzeczną. Na naszych oczach gepard i świnia walczyli ze sobą, niestety świnka bardzo szybko przegrała tę walkę. Po tej drastycznej scenie skierowaliśmy się już w drogę powrotną do Laare. Nasze dzieciaki, mimo zmęczenia okazywały swoją radość, śmiały się i śpiewały. Dawały odczuć jak bardzo cieszą się zarówno z wyjazdu jak i naszej obecności. Gdy dojechaliśmy do Laare było już po 20.00, czyli było ciemno, a u nas w domu znowu (kolejny już dzień) nie było prądu. Dodatkowo po dzieci nikt się nie zjawił, co wprawiło nas w osłupienie.
 Nie jesteśmy bowiem w stanie zrozumieć  tego, że żaden rodzic nie zainteresował się i nie przyszedł odebrać swoich dzieci, które niekiedy mieszkają bardzo daleko. W tej sytuacji daliśmy dzieciom kolację i położyliśmy w szkole, tak aby nie wracały same do domu. My również zjadłyśmy kolację, spakowałyśmy plecaki i poszłyśmy spać na kilka godzin, aby o 6.00 rano następnego dnia wyruszyć w podróż do Nairobi. K i M

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz