Tydzień temu, w poniedziałek 11 lipca udałyśmy się w podróż w głąb sawanny. Naszym głównym celem nie było wcale podziwianie krajobrazu czy dzikich zwierząt. Podróż w głąb sawanny należy bowiem do comiesięcznych obowiązków Siostry Alicji. Razem z ks. Peterem, proboszczem tutejszej parafii
jeżdzą do oddalonego o 250 km
szpitala w Oldoniro. Razem z nimi podróżuje Antony Mugendi,
chory na serce młody chłopak,
który w 2007 roku dzięki pomocy włoskiej misji zajmującej się leczeniem dzieci chorych na serce, odbył tzw. podróż nadziei i pomyślnie przeszedł operacje serca w Torino we Włoszech. W Kenii Antony nie miał szans na leczenie, gdyż lekarze w Kenyata Hospital – największym szpitalu nie chcieli się go podjąć. Od czasu operacji i powrotu do Kenii Anthony co miesiąc musi jeżdzić w głąb sawanny, aby wykonać badania okresowe oraz wziąć niezbędne lekarstwa. Tym razem, jako że podróż w głąb sawanny to nielada przygoda, postanowiłyśmy zabrać się razem z s.Alicją, ks. Peterem oraz Antonym.
jeżdzą do oddalonego o 250 km
szpitala w Oldoniro. Razem z nimi podróżuje Antony Mugendi,
chory na serce młody chłopak,
który w 2007 roku dzięki pomocy włoskiej misji zajmującej się leczeniem dzieci chorych na serce, odbył tzw. podróż nadziei i pomyślnie przeszedł operacje serca w Torino we Włoszech. W Kenii Antony nie miał szans na leczenie, gdyż lekarze w Kenyata Hospital – największym szpitalu nie chcieli się go podjąć. Od czasu operacji i powrotu do Kenii Anthony co miesiąc musi jeżdzić w głąb sawanny, aby wykonać badania okresowe oraz wziąć niezbędne lekarstwa. Tym razem, jako że podróż w głąb sawanny to nielada przygoda, postanowiłyśmy zabrać się razem z s.Alicją, ks. Peterem oraz Antonym.
Nasza przygoda rozpoczęła się wczesnym rankiem. Po drodze minęliśmy 2 duże miasta – Meru i Nanyuki, zrobiliśmy też zakupy, ponieważ s. Alicja zawsze zabiera jedzenie i wodę, które rozdaje potem zamieszkałym na sawannie nomadom. Sawanne poznaliśmy od razu, po nieco dziurawej i kamienistej drodze, jednak niezwykłe widoki zrekompensowały nam trzęsienie. Roślinność, krajobrazy, ale przede wszystkim zwierzęta budziły nasz zachwyt. Widziałyśmy wielbłądy, gazele, małpy, żyrafy, słonie, a nawet zebry. Po drodze zatrzymaliśmy się też, aby podarować jedzenie jednej z rodzin Samburu. Była to doskonała okazja, aby nie tylko podziwiać stroje i ozdoby plemienne, ale także zrobić wspólne zdjęcie. W drodze powrotnej z Meru do Laare czekała na nas kolejna niespodzianka – tuż przy jezdni pojawiła się rodzina słoni.
To dopiero była radość i oczywiście możliwość zrobienia fantastycznych zdjęć, gdyż słonie były w bardzo bliskiej odległości. Teraz z niecierpliwością czekamy na safari i liczymy na to, że będziemy miały możliwość zobaczyć lwa ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz