glowna droga Laare |
do jedzenia na jutro. Niestety w pierwszym supermarkecie nie znaleźlismy masła orzechowego… Jarek znalazł za to dżem, a ja czyli Monika – płatki śniadaniowe, bo mleko mamy przecież świeże, prosto od krowy, Klaudia kupiła dodatkowo ciastka, które jak się potem okazało nie były pierwszej świeżości. Postanowiliśmy udać się więc do drugiego supermarketu, niestety tam również nie znaleźliśmy masła orzechowego, właściwie nic tam nie znaleźliśmy, toteż rozczarowani udaliśmy się do domu. Po drodze nie omieszkalismy ponarzekać sobie na zaopatrzenie sklepów w Laare, doszliśmy jednak do smutnych wniosków, że najprawdopodobniej jesteśmy jedynymi osobami w Laare, które zainteresowane są tego rodzaju produktami, ponieważ reszta albo nie je śniadań albo nie ma
pieniędzy na tak luksusowe produkty jak masło orzechowe.
Nie mogę tutaj nie wspomnieć o tym, że każda nasza wyprawa do sklepu jest niebywałym wydarzeniem w Laare. Wszyscy ludzie nas obserwują, pozdrawiają, niekiedy nawet zatrzymują swoje auta lub motory, aby móc z bliska przyjrzeć się mzungu. Najbardziej cieszą się dzieci, które krzyczą na nasz widok mzungu i wołają swoich kolegów i koleżanki, aby też zobaczyli to niebywałe zjawisko jakim są biali ludzie. To wszystko śmieszy nas niesłychanie, ale i czasami chyba trochę męczy, bo kiedy się zatrzymujemy i nagle otacza nas wianuszek ludzi czujemy się niemal jak małpy w zoo. Doskonale jednak rozumiemy, że nieczęsto spotyka się tutaj białych ludzi i dlatego wywołujemy takie a nie inne reakcje. Poza tym ludzie są dla nas nibywale mili – pozdrawiają, pytają skąd jesteśmy, jak się mamy – to wszystko sprawia, że czujemy się tutaj naprawdę swobodnie.
Ale wracając do niespodzianek dnia dzisiejszego – dziś udaliśmy się (razem z s. Makeną oraz Jarkiem) na szczyt jednej z gór, aby odwiedzić zamieszkałą tam rodzinę i wręczyć jej listy od sponsora. Droga na szczyt obfitowała w cudowne widoki - oczywiście wszystkie uwieczone na zdjęciach J Na szczycie Jarek przekazał listy dziewczynkom, a s. Makena przetłumaczyła je na kimeru (najbiedniejsi mieszkancy Laare nie znają angielskiego ani kisuahilii, które są językami urzędowymi w Kenii, dlatego zawsze potrzebujemy osoby, która zna kimeru, aby móc się z nimi porozumieć). Dziewczynki były bardzo zadowolone z listów. W drodze powrotnej odwiedziliśmy jeszcze jedną potrzebującą rodzinę i główną drogą Laare wróciliśmy do domu.
W domu w ramach odpoczynku zrobiliśmy coś do picia i skonsumowaliśmy ciastka zakupione przez Klaudię, właśnie w tym momencie okazało się, że nie są one pierwszej świeżości. W tej chwili zamarzyliśmy o delicjach czy jeżykach, na które przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać, a Jarek obiecał nam, że będzie na nas czekał na lotnisku w Warszawie z kebabem J Rozmarzeni wrociliśmy do pracy. Jestem jednak pewna, że żadne z nas nie oddałoby możliwości bycia w Laare za żadne skarby świata, ani tym bardziej za jeżyki. K i M
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz